Kompletnie nieobiektywny i pozbawiony głębszego sensu (co kraj, to przecież obyczaj), ale sporządziliśmy. Wybraliśmy kraje, miasta, plaże, które podobały nam się najbardziej. I w większości wyborów, jesteśmy zgodni.
KRAJ:
Ja: KAMBODŻA
Maciek: WIETNAM
Ja wybrałam Kambodżę, bo jest najbardziej naturalna i różnorodna. Pisałam o pomieszaniu Tajlandii z Wietnamem i tak faktycznie jest. Ludzie są bardzo serdeczni. Ich wyobrażenie o turystach jest zawsze takie samo: beer+music. I trochę się boję, że za szybko nadejdzie czas rośnięcia reszortów, bo wtedy całą Kambodżę zaleje dobre piwo (Angkor - podobno) i zła muzyka.
Maciek stawia na Wietnam, bo tam największy orient, Orient w rozumieniu wszystkiego, czego nie spotkamy w Europie i na terenach bliskich. Inne rysy, inna kultura. Wizyta w Wietnamie to jak cofnięcie się do pierwszej klasy podstawówki i ponowna nauka czytania. tyle, że w innym języku.
MIASTO:
SAJGON, czyli HO CHI MINH / Wietnam
Słowo "sajon" nie weszło do słownika potocznego przez przypadek. Sajgon to miasto, które mimo zalwwu tyrystów nie straciło nic ze swojego charakteru. Jest tu Azja pełną gębą. Radzę obudzić się wcześnie, około szóstej, siódmej rano i przejść się uliczkami Ho Chi Minh, obserwować ludzi spieszących się do pracy. Zimne (relatywnie) promienie słońca, pośpiech bez agresji, świeże owoce lub zupa śniadaniowa, trzepanie chodniczków, przechodzenie przez pasy, pomiędzy źle zatrzymanymi skuterami. Klaksony, pokrzykiwania, uśmiechy. Cudo!
Wieczorem Hi Chi Minh zamienia się w karuzelę. Skutery nadal krążą po wielkich rondach, które to oświetlone są kolorowymi dekoracjami. Ludzie w parkach, ćwiczących na specjalnie zbudowanych przyrządach atletycznych. Młodsi biegają, jeszcze młodsi grają w coś na kształt Zośki. Pysznie, barwnie, ciepło i bezpiecznie. Cudowny klimat.
NA WYRÓŻNIENIA ZASŁUGUJĄ TAKŻE GEORGETOWN I SIEM REAP
MIEJSCE SPOKOJNE:
LANTA OLD TOWN / Tajlandia
Może dlatego, że to pierwsze miejsce, do którego przybyliśmy. Może ze względu na Guesthouse, w którym się zatrzymaliśmy. Nie wiemy, ale niegdyś chińskie stare miasteczko Lanta Old Town jest miejscem, w którym czas się zatrzymał, a komercja przyjęła swoje łagodniejsze oblicze. Są sklepy z pamiątkami, ale nie ma w nich głośnej muzyki. Są restauracje na morzu, zrobione pod turystów, ale obsługa prawie nie mówi po angielsku i nie serwuje dań spoza obszaru Azji, I jest tu tylko jeden pub/kawiarnia, której właścicielem jest Anglik I chyba w ogóle to jedyna blada twarz, zamieszkująca ten rejon na stałe. Uprzedzamy - druga część wyspy jest już nasycona resortami, ale skrawek ze starym miastem wciąż odurza urokiem. Miejsce na tydzień, może dwa. Skuter i eksplorować plaże, kosztować przepysznego jedzenia w przydrożnych knajpach, chodzić po dżungli.
KAMBODŻAŃSKIE WYSEPKI I RYBACKIE WIOSKI / Kambodża w pobliżu Sihanoukville
Jedna po drugiem zaginą. Ale jeszcze są i jeśli chcą Państwo dotknąć nie naruszonej kultury, zobaczyć, jak żyją prawdziwi rybacy i ich rodziny - to jest to miejsce. Wszystko to szybko topnieje, bo tylko za naszego pobytu (około 1 dni) ukończono nowy Guesthouse, a dwa stragany powiększyły się z owoców na chipsy i papierosy. Ale póki co, jest to "niebiańska plaża", nurki, odpoczynek od głośnego trybu życia. Można nawet znaleźć wyspy bez internetu, co przyjęłam z niedowierzaniem. Miejsce kompletnego odcięcia od znanego świata. Mnóstwo książek (tych e-książek także, choć prąd tylko po zmroku do północy), puste plaże i świeże owoce (przywożone na statkach), które są tu jedynym godnym uwagi jedzeniem.
PANGKOR / Malezja
Cudowna wyspa. Biedna jak na Malezję. Przyjeżdżają tu głownie Malezyjczycy i generalnie Azjaci. Choć dzięki reklamie kilku ośrodków na stronie Trip Advisor można tu spotkać coraz więcej bladych osobników i tych przypieczonych na czerwień. Na szczęście to tylko dwa, trzy ośrodki. Resztą w miarę naturalna. nie ma nic przyjemniejszego, niż wynająć skuter na Pankorze i jechać bardzo dobrą drogą przez kawałek dżungli. Powietrze aż zielone, świeże i soczyste. Plaże - można znaleźć - odludne. Pływy zauważalne, bo jest na Pangkorze miejsce, gdzie podczas pełni można przejść na sąsiednią wysepkę zanurzając się…po pas! Trzeba jedynie spytać lokalsów, gdzie to miejsce i kiedy się wybrać. Miejsce na kilka dni solidnego wypoczynku.
PLAŻE:
WYSPY KAMBODŻAŃSKIE. Ta wyspiarska. na niektórych wyspach brzegi jak na Malediwach, woda po kolana ciągnie się dwadzieścia, trzydzieści metrów. Na innych, piasek jak na Koh Lipe (tajska wyspa turystyczna, ujęta w punkcie poniżej), bialusieńki i drobnusieńki. Trzeba znaleźć swoje miejsce, po prostu. Zawsze jednak mamy gwarancje ciepłej wody. Ciepłota nie oznaczana jest jednak w standardach bałtyckich, a raczej tyc z palników kuchennych. Po trzydziestu minutach czytania na plaży nie mamy żadnych drgawek zanurzając się w niebieskiej toni.
KOH LIPE/ Tajlandia. Nie lubimy tej wyspy, ale prawda jest taka, że takich plaż nie widzieliśmy. Piach biały, rafa tuż przy brzegu, klarowność wody 10 na 10. Piasek jest tak jasny, że bez okularów nie da się za dnia funkcjonować bez mrużenia i zamykania dla odpoczynku oczu. Taka plaża to gwarancja opalenizny w dwa dni. Jednak tylko dla amatorów drinków z palemką i wszystkiego innego, na tacy.
LANTA/Tajlandia : Można wybierać. Lanta wyspą jest niewielką jednak urodzaj plaż, jak na greckich przylądkach. Mamy plaże zaludnione, tam gdzie są resorty, mamy miejsca bezludne, blisko dżungli. Można nurkować, można się schować. No i woda piękna. Na większości plaż.
KUCHNIA:
MALEZJA: I Chiny i Hindusi. Fenomenalne i banalne za razem Roti Chanai, których będę szukać w Warszawie. Fantastyczne Roti Tissue, wyglądający jak góra z bajek, do tego oblana cukrem. Cudowne obiady na bananowych liściach. Przyznajemy, że tak stęskniliśmy się za kuchnią hindusko-malezyjską po wyjeździe z Georgetown, że w Bangkoku, ostatniego wieczora pognaliśmy do restauracji z napisem "Thai & Malaysian Kitchen.". Roti były. Ale nie Chanai…:(
No i do tych rozwrzeszczanych, kolorowych, wiecznie świętujących Hindusów, dołączmy powściągliwych, bladolicych Chińczyków, których średnia wieku w tym kraju to około pięćdziesięciu lat (przynajmniej tak się wydaje). prowadzą oni niewielkie apteki, herbaciarnie, sklepy z tkaninami i, oczywiście, knajpki. Świetna, potwornie brudna zbitka.
WIETNAM: Sajgonki na surowo - z cebulą, trawą (?), kapką ryżu i krewetką. Śniadania z zaułkach, gdzie nigdy nie wiemy, co dostaniemy, ale zawsze pysznie. Zupy rybne, odkrycie Maćka.
TAJLANDIA: Wszystko na ostro "Notspajsi" jest już chyba w tajskim słowniku, przynajmniej tym niepisanym. dla mnie kapitalna jest zupa curry z mleczkiem kokosowym i warzywami. Uwaga jednak na wszystkie smażone potrawy (ryż z… noodles z…), są ciężkie i mój żołądek ich nie przyjmuje. radzę nie jeść więcej niż jedną dziennie i… zdać się na zupy. Koniecznie te notspajsi.
A my już na polskiej ziemi. Zimno :)