Jesteśmy na samym koniuszku Sardynii, na końcu śródziemnomorskiego świata. A dokładnie w miejscu o nazwie Cala Caterina, które uznałam za dobrą wróżbę. W połowicznej słuszności zresztą.
O ile natura raczy nas tu najpiękniejszymi widokami, jest wprost bajeczna, o ile pogoda rozpieszcza nas do granic możliwości, bo codziennie jest prawie 30 stopni i o ile rzeczywiście jesteśmy na końcu świata (nasz dom jest ostatnim domem na cyplu), bo najbliższe obszerniejsze sąsiedztwo mamy pod postacią miasteczka Villasimius, oddalonego o 4 km od naszego domku. O tyle sam domek nie spełnia naszych oczekiwań.
Włosi - cudni ludzie! - mają jednak jeden problem, nie mówią po angielsku. A jeśli twierdzą, że mówią, to i tak proszę im nie wierzyć. Wszystko wyrażają w czasie teraźniejszym. "Czy jest internet w domku?" "Jest". W znaczeniu "Będziemy go mieli w przyszłym roku.". "Czy z apartamentu jest widok na morze?" "Jest" - w znaczeniu "Jeśli z niego wyjdziesz na taras." Nie podejrzewam Włochów o złe intencje, podejrzewam ich nieumiejętność skoncentrowania się na zadawanych pytaniach i podawania DOKŁADNYCH odpowiedzi. Na pytanie, gdzie jest internet, Włoszka odpowiedziała nam (via mail!), że 1.5 kilometra od domku jest knajpka na kempingu La Sorgente i tam można wykupić internet za jedyne 5 euro dziennie. Dodam, dla nas, niezmotoryzowanych, jest to 1.5 kilometra poboczem w pełnym słońcu. Fantastico!
Nasz pierwszy wieczór na cyplu wyglądał przekomicznie. Maciek ze smartfonem (nowa nazwa telefonu), ja z laptopem. Oba urządzenia na wysokości głów i krążymy po okolicy. Na szczęście wyłapaliśmy jedną niezablokowaną sieć, która od tamtego wieczora, raz dziennie użycza nam na 10 minut swojej mocy.
Niestety prowadząc własne firmy, nie możemy być w 100% odcięci od internetu. Prowadząc zresztą bloga, także. Raz dziennie trzeba sprawdzić maile, konto, odpowiedzieć na pytania z pracowni. Nic wielkiego, ale internet do tego niezbędny. Telefonicznie się nie da.
Ach, no i wspomniany widok na morze? Oczywiście jest, z łazienki :)
A to już ja pisząca offline na bloga. I czytająca o medycynie chińskiej. Maciek patrzył na mnie podejrzliwie. I fotografował.
Natura sarda (sarda = Sardynii, r. żeński). Nie będę chyba opisywać szczegółowo, bo szczegółowo widać na zdjęciach. Jest bajecznie. Park narodowy nie wygląda tu oczywiście jak Kampinos, jest wyschnięty i bardzo górzysty. Piękny. Jesteśmy też przy słynnej plaży spaggia di Notteri, która oddziela jezioro od morza, czyli ma kształt pałąka, długa prosta linia, po obu stronach niebieska woda. Zdjęcia wrzucę jutro, bo jest na co popatrzeć.
Wczoraj urwaliśmy się wieczorem w stronę cywilizacji. Drogi dojazdowe nie są tu jeszcze oświetlone, pojazd raz na 10 minut. Takiego rozgwieżdżonego nieba nie wiedziałam od lat, tak ładnie widocznej drogi mlecznej - od dziecięcych wakacji, spędzanych nad morzem na wsi. Niestety zdjęcia wykonać nie można, aparat nie łapie ostrości, za ciemno :) Jedynym światłem było to z pobliskiej latarni morskiej, kołowało nad nami malowniczo.
A to już widok z naszego domku:
PS Muszę poddać wątpliwości umiejętności syren, wpinających się na skałki, wystające z wody. Skały są śliskie i strome. Z nogami nie jest to proste, a co dopiero z ogonem…