Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Sardynia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Sardynia. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 1 października 2013

Sardo, sarda, sarde, czyli wszystko co najlepsze na Sardynii.

UWAGA: ten post został przeze mnie napisany w naszym hobbitowym domku na Sardynii. Niestety dopiero teraz jestem w stanie go opublikować :)

Jesteśmy na samym koniuszku Sardynii, na końcu śródziemnomorskiego świata. A dokładnie w miejscu o nazwie Cala Caterina, które uznałam za dobrą wróżbę. W połowicznej słuszności zresztą. 
O ile natura raczy nas tu najpiękniejszymi widokami, jest wprost bajeczna, o ile pogoda rozpieszcza nas do granic możliwości, bo codziennie jest prawie 30 stopni i o ile rzeczywiście jesteśmy na końcu świata (nasz dom jest ostatnim domem na cyplu), bo najbliższe obszerniejsze sąsiedztwo mamy pod postacią miasteczka Villasimius, oddalonego o 4 km od naszego domku. O tyle sam domek nie spełnia naszych oczekiwań. 
Włosi - cudni ludzie! - mają jednak jeden problem, nie mówią po angielsku. A jeśli twierdzą, że mówią, to i tak proszę im nie wierzyć. Wszystko wyrażają w czasie teraźniejszym. "Czy jest internet w domku?" "Jest". W znaczeniu "Będziemy go mieli w przyszłym roku.". "Czy z apartamentu jest widok na morze?" "Jest" - w znaczeniu "Jeśli z niego wyjdziesz na taras." Nie podejrzewam Włochów o złe intencje, podejrzewam ich nieumiejętność skoncentrowania się na zadawanych pytaniach i podawania DOKŁADNYCH odpowiedzi. Na pytanie, gdzie jest internet, Włoszka odpowiedziała nam (via mail!), że 1.5 kilometra od domku jest knajpka na kempingu La Sorgente i tam można wykupić internet za jedyne 5 euro dziennie. Dodam, dla nas, niezmotoryzowanych, jest to 1.5 kilometra poboczem w pełnym słońcu. Fantastico!
Nasz pierwszy wieczór na cyplu wyglądał przekomicznie. Maciek ze smartfonem (nowa nazwa telefonu), ja z laptopem. Oba urządzenia na wysokości głów i krążymy po okolicy. Na szczęście wyłapaliśmy jedną niezablokowaną sieć, która od tamtego wieczora, raz dziennie użycza nam na 10 minut swojej mocy. 
Niestety prowadząc własne firmy, nie możemy być w 100% odcięci od internetu. Prowadząc zresztą bloga, także. Raz dziennie trzeba sprawdzić maile, konto, odpowiedzieć na pytania z pracowni. Nic wielkiego, ale internet do tego niezbędny. Telefonicznie się nie da.
Ach, no i wspomniany widok na morze? Oczywiście jest, z łazienki :)

A to już ja pisząca offline na bloga. I czytająca o medycynie chińskiej. Maciek patrzył na mnie podejrzliwie. I fotografował. 



Natura sarda (sarda = Sardynii, r. żeński). Nie będę chyba opisywać szczegółowo, bo szczegółowo widać na zdjęciach. Jest bajecznie. Park narodowy nie wygląda tu oczywiście jak Kampinos, jest wyschnięty i bardzo górzysty. Piękny. Jesteśmy też przy słynnej plaży spaggia di Notteri, która oddziela jezioro od morza, czyli ma kształt pałąka, długa prosta linia, po obu stronach niebieska woda. Zdjęcia wrzucę jutro, bo jest na co popatrzeć.

Wczoraj urwaliśmy się wieczorem w stronę cywilizacji. Drogi dojazdowe nie są tu jeszcze oświetlone, pojazd raz na 10 minut. Takiego rozgwieżdżonego nieba nie wiedziałam od lat, tak ładnie widocznej drogi mlecznej - od dziecięcych wakacji, spędzanych nad morzem na wsi. Niestety zdjęcia wykonać nie można, aparat nie łapie ostrości, za ciemno :) Jedynym światłem było to z pobliskiej latarni morskiej, kołowało nad nami malowniczo. 

A to już widok z naszego domku:












PS Muszę poddać wątpliwości umiejętności syren, wpinających się na skałki, wystające z wody. Skały są śliskie i strome. Z nogami nie jest to proste, a co dopiero z ogonem…

niedziela, 22 września 2013

Na górze róże, czyli górne miasto Cagliari

Cagliari to trochę takie Bergamo. Tylko inne...
Chodzi mi o budowę miasta, topografię. Citta alta i citta bassa, miasto górne i miasto dolne. Miasto górne, otoczone murem. Tam zabudowa jest mniejsza, niższa, a uliczki węższe. Turyści są zaś pod wrażeniem, jak nieliczne samochody lawirują pomiędzy dwupiętrową zabudową, pomiędzy którą mamy "czterokrokowy" odstęp.
O ile jednak w Bergamo citta alta jest skrajnie turystyczna, o tyle tu, w Cagliari, mamy górę autochtonów. Po 22.00 miasto roi się od... ludzi z psami. Psy wyprowadzane są do citta bassa, bo na górze trudno o zieleń. Psy są zwożone przeszkloną windą. Nie wiem, jak widzą psy, ale ja - wjeżdżając na górę - widziałam za dużo. Winda, czyli stalowy pałąk z przeszkolnym pudełkiem. Jak dojedziemy na wysokość kilkunastu metrów, wychodzimy na metalową ptarformę o długości pięciu metrów. Chciałabym tak codziennie wychodzić do pracy. Albo z psem. 








A jeśli już o zwierzętach mowa, to proszę zobaczyć, jakie mamy kłębowisko kotów pod sardyńskim blokiem. Białego nazwałam Dudek. Imię idealnie wytłumaczy zdjęcie z drzewem. Szarego nazwałam Burkiem. Każde zdjęcie może wytłumaczyć to imię.







Koty na naszym zamkniętym podwórku mają bardzo dobrze. Po pierwsze, mają naturalny ogród, gąszcz drzewek i krzewów, które pielęgnowane są słońcem, a nie grabkami. Po drugie, bo co rano wychodzę do sklepu, to widzę pełną miskę. Jedynym wrogiem kocurów jest chemia. Czyli kiedy co sobotę przychodzi starsze małżeństwo i myje posadzkę środkami chemicznymi. Wtedy Burek nie schodzi z ziemi. Kiedy posadzka jest czysta (czyt. brudna) towrayzszy nam od furtki do drzwi na klatkę.


A swoją drogą, moje pierwsze spotkanie kotem zaowocowało kompletnym zalaniem sukienki mlekiem. No jak nie dać świeżokupionego mleko świeżospotkanemu kotu? Przyjaznemu do tego. No a ponieważ mleko z kartonie pakowane jest pancernie, to i rozbrojenie tego pudła nie jest najprostsze. A po zalaniu mlekiem złamałam klucz w zamku. Dobrze się nasz pobyt zaczął...

sobota, 21 września 2013

Sardynia, czyli nie do końca bezludna wyspa.


No i jesteśmy. Za wielką wodą, a właściwie za słoną wodą, czyli na Morzu Śródziemny. Przebywamy właśnie w stolicy autonomiczne Sardynii, czyli portowym mieście Cagliari. Cagliari, czyli w oryginale Casteddu, oznacza po prostu Zamek i jest miastem dusznym i na wskroś włoskim. Małe uliczki, dużo ludzi. szczególnie, że jutro odwiedza miasto Papa Francesco, o czym nie mieliśmy zielonego pojęcia, wykupując bilety. Będzie jeszcze bardziej tłoczno, będzie kolorowo :)
Mieszkamy w jednopokojowym wnętrzu o powierzchni ok. 25m2. Bardzo schludne i czyste, w dobry standardzie i w cenie, która ma tak dobry standard jak ten mikroopartament: 170zł za dobę. Do malutkiego mieszkania jest przyczepiony taras o powierzchni trzykrotnie przekraczającej powierzchnię "zadaszoną". Są na nim (tarasie) leżaki, jest stół z krzesłami, jest kamienny grill, jest nawet prysznic. Wszystko, czego ciało i dusza potrzebuje, szczególnie w prawie trzydziestostopniowy suchy dzień, jaki dziś się przydarzył. 

Jeśli ktokolwiek będzie się wybierał na Sardynię, do Cagliari, chętnie służę kontaktem do mieszkania. W centrum, czyściutko, wi-fi jest (czego dowodem ten wpis). No i ten taras…
Ach, no i na ścianach - naklejki! Jak w domu. 




Dla nas Cagliari jednak jest jedynie przystankiem. Na 5 dni bowiem urywamy się w kompletną głuszę, na sam zachodni skraj Sardynii do domku na skałach, prawie wiszącym nad morzem. Niebo. Przynajmniej mam taką nadzieję, zdjęcia tego potencjalnego nieba udostępnię w poniedziałek. 
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...