Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Budapeszt. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Budapeszt. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 12 marca 2012

Na dokładkę serwuję knajpianą balladkę

W poniedziałek, gdy szaruga
Za oknami do nas mruga
Gdy nam stygnie biała kawa
Przypominam, gdzie zabawa.

Wspomnę niewielkie ulice
I szepczące kamienice.
Bary, puby, kluby, kina
Gdzie gromadzi się ludzina.


Cztery miejsca wybraliśmy, 
gdzie byliśmy, gadaliśmy.
I kupiły nas klimatem:
"Polak-Węgier sobie bratem".




Kino TOLDI to przystanek
Gdzie poeci dla Saganek
Gdzie artyści niepokorni
Oczekują, aż świat zwolni. 
Tu spojrzenia, tu dysputy
Barek pusty, stół zepsuty.
I muzycznie licha sekcja, 
Bo za winklem wszak... projekcja!




Anker Klub to coś do rymu
Amatorom kłębów dymu
Przekrój wieku jak na poczcie
Tylko tutaj wciąż mniej mrocznie. 
Uśmiech i zagadywanie
Są w menu, na główne danie.



Czyś jest snobek czy parobek
Warto wiedzieć, gdzie jest Bobek :)
Bobka włącz do swej marszruty,
Jeśli lubisz rocka nuty.
Chociaż barman w czapce rasta
Nie pasuje, nie ta kasta.



Koniec trasy to przystanek
Dla abstrakcji fanów, fanek.
Tandeciarska, kiczowata,
W skrócie mówiąc: Fest komnata!
Rizsa, na Utce Kiraly:
"Estetyce śmierć, paraliż!"

I po kolei:
TOLDI MOZI,  Bajcsy-Zsilinszky út 36-38.
Anker Klub, Anker köz 1-3.
BOBEK Garden, Kazinczy utca 53.
Rizsa Chat Bar, Király u. 61.

I jeszcze dodam rzecz od Maćka: Najlepsze tatary są na Placu Liszta.


Cafe Vian, Liszt Ferenc square 9.

PS Zdjęcia, zamieszczone we wpisie powyżej pochodzą z oficjalnych stron interntowych tych miejsc i jedno z turystycznej witryny o Budapeszcie: we love Budapest.

niedziela, 11 marca 2012

I jeszcze dorzucę fotki...

...z wczorajszej dziennej eskapady.





Mieszkanie w dużym i małym planie.

Są takie miasta, których centrum jest tak duże, że nie wiadomo, gdzie to centrum tak naprawdę się znajduje. W Budapeszcie tak właśnie jest, dlatego po prawie czterech dniach chodzenia i patrzenia, czujemy niedosyt. I pewnie wrócimy.
Dziś rozmawialiśmy w właścicielem naszego wynajętego mieszkania, który zdradził nam, ile teraz - gdy krach  - kosztuje takie M1 (przypominam: siedemdziesięciometrowe M1) w dzielnicy ambasad. W przeliczeniu na polską walutę jest to 250.000zł, co w porównaniu z cenami mokotowsko-warszawskimi nie wydaje się ceną wygórowaną. Do tego Janos opowiadał, że 2012 rok to kapitalny czas na zakup mieszkania nad Dunajem, bo ludzie wyzbywają się nieruchomości. Więc i targi dobre, a co za tym idzie - ceny niezłe. Ach, i jeszcze dodał, że mieszkania czterometrowe (w górę) to taka "budapesztańska minimalka".
Ktoś chętny? :)

Najładniejsze części naszego mieszkania w każdym calu...









...i w detalu:







sobota, 10 marca 2012

Dzień zdjęciowy

Jako kompletna neofitka (czy ten wyraz ma formę żeńską) stolicy i kultury węgierskiej, przestawię się teraz na jedyną wymowę madziarską, jaką znam, czyli zamienię S z SZ, a SZ z S. Tej kuriozalnej dla nas zamiany są zresztą Węgrzy wyjątkowo świadomi, co ilustruje obrazek poniżej:



Jedno jeszt pewne: trzy dni na Budapest to dużo za mało. Podpiszuję się obiera rękami i w czysztym szumieniem polecam wsyszttkim, którzy nie widzieli jescze tego cudnego miasta. Ten organizm żyje, bawi się, jest otwarty i urokliwy, czyli ma wsysztko, czego od europejszkiej sztolicy wymagamy.

Póki co, kilka fotek z dnia wczorajsego.

A jak tylko dotrę do warsawsko-domowego internetu (jutro w południe robimy wymars), opisę nase marsruty - knajpkową i lupekszową:)











piątek, 9 marca 2012

Jazzowa noc marcowa

Na początek - standardowo - krótka historia wprowadzeniowa, tym razem rodzinna.
Wychowałam się w bloku, w którym znajdował się kultowy klub jazzowy Akwarium. Pana Adamiaka w kapeluszu i z jamnikiem widywałam prawie każdego dnia, zaś dźwięki perkusji, gitary i przede wszystkim saksofonu dobiegały do mnie prawie każdej nocy. (Do tego głos mojej mamy: "Znowu spać się nie da!")
Akwarium zlikwidowali (na rzecz hotelu), ja zostałam. A jazz kojarzy mi się teraz z dzieciństwem. 
Maciek z kolei odkrył jazz, mając lat kilkanaście, wsłuchując się w Lou Donaldsona, Oscara Petersona i Granta Greena, których muzyka towarzyszy nam zresztą do tej pory i szczególnie na wyjazdach. A do tego ostatnio przypomnieliśmy sobie film "Utalentowany Pan Ripley" (Hey, Jude! :) i decyzja zapadła błyskawicznie: w Budapeszcie szukamy jazgotu! 
Na ulicy w wdzięcznej i dźwięcznej nazwie Scengery (samo wymawianie tej nazwy brzmi jak uderzenie w talerz od perkusji) znaleźliśmy klub Potkulcs (tego nie potrafię przyrównać do żadnego instrumentu). Klub wygląda jak kalka rzymskiego baru del Fico, czyli kaminica, starocie, niewygodne krzesła, piłkarzyki, fabryczne lampy i dziwne zdjęcia i obrazy na ceglanych ścianach. I tylko dwie różnice: mówi się tu po węgiersku (co oczywiste), a muzyka jest na żywo. Kiedy ustaje muzyka, zaczynają się rozmowy, kiedy ustają rozmowy zaczynają sączyć się nuty. I tak w kółko. Na łopatki rozłożył nas jednak barman, który był świadom, że o 21.00 zaczyna się koncert, ale z rozbrajającym uśmiechem i płynną angielszczyzną oświadczył: "Ale nie mam pojęcia, jaką muzykę będą grali."
Na szczęście grali… jazz :) I grali dobrze, spokojnie, przez cztery godziny. A klub się zapełniał…





Przed wyjazdem czytałam także, że nad Dunajem je się kluski. Potwierdzam, się je :)


I mapka, dla wszystkich, którzy chcą wybrać się na Węgry, na kluski i na jazz.


czwartek, 8 marca 2012

No internet connection

No i stało się. Wylądowaliśmy, znaleźliśmy, podłączyliśmy... i nic. 
Niestety szwankuje nam internet, a z właścicielami mieszkania (pięknego!!!) widzimy sie dopiero jutro/pojutrze. Przyjmujemy standardy nicejskie, czyli ilekroć będziemy w Mc Cafe (lub studenckich pubach, jak w tej chwili:), będziemy pisać!

Mieszkanie przy ul. Benczur, które kosztowało nas za trzy noce ok. 250 zł jest... przepiękne. Zdjęcia kompletnie nie oddają uroku tego M...1. Siedemdziesiąt metrów kwadratowych, trzy przedpokoje, łazienka, toaleta, kuchnia z prześwitem i jeden pokój. I, co najważniejsze, cztery metry w górę! Maciek cały czas śmieje się ze mnie, że wyglądam, jak z filmu "Kochanie, zmniejszyłem nasze dzieci", kiedy przechodzę przez podwójne drzwi o wysokości dwóch i pół metra.
A co do Budapesztu mieli Państwo rację - piękne wielkie i stare miasto. A jutro wychodzi słońce...


sobota, 3 marca 2012

Pyszny szept budapesztański

Już go słyszę, gdyż za pięć dni będziemy zwiedzać to miasto.

Węgrów znałam dwóch.
Jeden był właścicielem cudnego mieszkania (strychu), które wynajmowałam w centrum Warszawy; drugi był dyrektorem artystycznym w gazecie, w której pracowałam. Obaj mają ładne węgierskie imiona (a tym bardziej nazwiska), których - szanując ich prywatność - nie wymienię. Pierwszemu z Panów zawdzięczam przekonanie, że mieszkanie, które się uwielbia może dodać człowiekowi magicznej energii. Maciek do tej pory z rozrzewnieniem wspomina "Marszałkowską", bo to tam powstał i pomysł i pierwsza, domorosła formuła naklejek ściennych.
Drugiemu panu zaś zawdzięczam zamiłowanie do fularów (choć to też mojemu tacie, którego "szaliki" noszę do dziś) i... zawód. Z węgierskim dyrektorem bowiem przesiadywałam długie godziny w opustoszałej redakcji, składając gazetowe layouty (ja wtedy biernie, sugerując: "A może to w lewo?"). I złapałam graficznego bakcyla, który trzyma się mnie do dziś. Nieuleczalnie.

Teraz przyszedł czas na węgierską stolicę, o której wiem niewiele ponad to, że jest kopalnią Art Nouveau. I ponad to, że... jest tani.

Kilkakrotnie na blogu pisałam o sposobach na uniknięcie drogich biletów lotniczych i lokacji w cenach turystycznych. Ale powtórzę, bo warto.
I tak: jeśli podróżujemy Lotem (któremu od zawsze wróżą bankructwo) najlepiej korzystać z taryfy First Minute lub promocji Szalonej Środy. Taryfa FM polega na tym, że kupujemy bilety online ze sporym wyprzedzeniem (chyba ok. 45 dni, ale głowy nie dam). Szalona promocja zaś, to 6 godzin gonitwy (co środę od 18.00) po bilety w najlepszych cenach - akcja szeroko reklamowana, skierowana do wszystkich, którzy nie mogą zaplanować podróży ze znacznym wyprzedzeniem. Z mojego doświadczenia wynika jednak, że bookowanie w First Minute jest bardziej opłacalne.
Jeśli decydujemy się na linie Wizzair (permanentnie), można wstąpić do klubu Exclusive (a jakże!) i płacić 45 zł rocznie korzystać z promocyjnych cen biletów na wszystkie loty. To dwa najtańsze wyjścia/wyloty z Warszawy, jakie znalazłam. Jeśli mają Państwo inne rozwiązania, chętnie poznam :)

Było, jak latać, teraz - jak mieszkać. Nie potrafię nic złego napisać o serwisie Homelidays. Polityka jest klarowna - właściciele mieszkań zamieszczają ogłoszenia o możliwości wynajęcia, piszemy, dostajemy odpowiedź i wycenę i.. jedziemy. Najczęściej płacimy już na miejscu, przy pierwszym spotkaniu, czasem konieczna jest niewielka zaliczka. Na koniec wystawiamy opinię online. Tym sposobem dwa lata temu spędziliśmy w Paryżu 13 dni za... 1600 zł.

Cała czterodniowa podróż do Budapesztu wyniosła nas za to 957zł. 


Tym razem mieszkamy ok. półtora kilometra od centrum budapesztańskiego życia nocnego, w dzielnicy ambasad, przypominającej warszawski Górny Mokotów i Filtry, pełnej kamienic i willi. Mieszkanie jest raczej w standardzie podstawowym, ale mierzy 60m2 i 3 noce kosztują w nim 60 euro.








Jeśli mają Państwo sugestie, gdzie warto się pojawić, będąc w Budapeszcie - co zobaczyć, gdzie zjeść, w czym uczestniczyć, proszę o sygnał. Ach, i co najważniejsze, gdzie zrobię piękne zdjęcia!

I podsyłam linka do homelidays: http://homelidays.com/
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...