12 genialnych pomysłów,
12 ciepłych miesięcy,
12 czworonożnych sąsiadów,
i 12 uśmiechniętych ludzi na drodze, każdego dnia!
życzy (chwilowo włoski) Dekornik!
sobota, 31 grudnia 2011
piątek, 30 grudnia 2011
FikoŁyk
Miejsce godne polecenia:
Bar del Fico przy Piazza Navona, w centrum Rzymu. Coś dla amatorów obdrapanych ścian, zszarganych mebli z lat sześćdziesiątych, klimatu lekko starawego, lekko francuskiego i lekko artystycznego. Ciepło, lokalnie i nie trzeba się bać, że za wylanie wina grozi grzywna.
Na jednej ze stron tzw. insiderów, czyli ludzi, którzy w Rzymie byli, żyli, znają i rozumieją to miasto, znalazłam wzmiankę, czym był niegdyś Bar del Fico.
A to już FicoMy.
Bar del Fico przy Piazza Navona, w centrum Rzymu. Coś dla amatorów obdrapanych ścian, zszarganych mebli z lat sześćdziesiątych, klimatu lekko starawego, lekko francuskiego i lekko artystycznego. Ciepło, lokalnie i nie trzeba się bać, że za wylanie wina grozi grzywna.
Na jednej ze stron tzw. insiderów, czyli ludzi, którzy w Rzymie byli, żyli, znają i rozumieją to miasto, znalazłam wzmiankę, czym był niegdyś Bar del Fico.
Back Story
Bar del Fico was one of those places my cousin Giampi would always take me. It was a typical Roman bar- dimly lit, slightly noisy and definitely not hip. Very local. So local that whenever I’d escape the boredom of Venice (where I worked at the Peggy Guggenheim Museum), I head straight to Fico to find Giampi with a rolled cigarette and aperol spritz, eating those spicy corn things they gave instead of olives.
Eventually, I’d move around the corner from Fico where my evening dog walks always included a chat up with Fico’s resident chess players who seemed to live at the tables. When the renovations shut down the bar, the chess and checker players claimed ownership of the piazza, setting up portable card tables under the fig tree from the very first day of the shut down to yesterday.
Czyli po krótce i po polsku: Bar del Fico był niszowym barem włoskim: niewielkim, głośnym i pełnym... szachistów :) Miał stałą klientelę i nawet w ciemno (dosłownie, biorąc pod uwagę oświetlenie miejsca) można było tu zajrzeć, z przekonaniem, że będzie się do kogo dosiąść. Kiedy zaczęto renowację placu i budynków w sąsiedztwie baru, del Fico został zamknięty. Co jednak nie powstrzymało amatorów czarno-białej gry przed kontynuowaniem rozgrywek na ulicy.
Dziś (pod dwóch latach od ponownego otwarcia?) del Fico to takie miejsce, którego od paru lat szukamy z Maćkiem w Warszawie. Kanapy, stoliki, krzesła, piłkarzyki, dwa bary, czterech kelnerów i menadżerka krzycząca już w progu. Trochę turystów, trochę lokalsów. I wino.
A to już FicoMy.
PS Moja prywatna prośba do mieszkańców polskiej stolicy. Jeśli - na lewym brzegu Warszawy - znają Państwo miejsce w wyglądzie podobne do zdjęć powyżej, proszę o sygnał. Bo w nas już nadziei i pomysłów brak... :)))
Pozdrawiam!
czwartek, 29 grudnia 2011
środa, 28 grudnia 2011
Wzgórze nad (rzymską) doliną
Sygnalizowałam już, że okolica, w której mieszkamy jest malownicza. To taki warszawski górny Mokotów (samo porównanie, jak i słowo "kot" w nazwie nie jest przypadkowe): wille, dużo zieleni, i delikatnie przesuwające się wskazówki zegarów. Nie ma hałasu, nie ma pośpiechu, jest za to urok i historia.
No właśnie, historia Monte Mario zaczyna się od jej nazwy, "monte" - góra, Mario - tu istnieją dwie wersje genezy. Wersja jasna: Mario pochodzi od imienia pewnego kardynała, który w XV wieku miał na jej szczycie rezydencję (teraz klasztor). Wersja ciemna: pierwotnie miejsce to nazywało się Monte Malo, czyli Zła Góra, od serii tajemniczych morderstw, które miały tu miejsce. Obiektywnie: Monte Mario leży na północ od Watykanu i do placu Świętego Piotra można dojść w 20 minut spacerem. Także jestem bardziej skłonna uwierzyć w pierwszą wersję powstania nazwy.
Teraz zresztą po ciemnej aurze góry ani śladu, za to jasne jest, że Monte Mario to miejscówka spokojna, dostatnia i po prostu ładna.
A oto i nasze sąsiedztwo:
wtorek, 27 grudnia 2011
Gatto z łatą
Pisałam już na Facebooku, że kotów na Monte Mario, gdzie przebywamy, dostatek. Głównie takie z nadwagą.
Spotykamy je na co drugiej ulicy, nie stronią od ludzi, co oznacza, że ludzie są tu dla nich dobrzy. Co zresztą widać także po ich brzuchach.
Ale dziś to nie my nagabywaliśmy koty, ale zostaliśmy "nagabnięci" przez pewną czteronożną (w sumie ośmio...) parę.
Siedzę sobie przy stole, czytam książkę, popijam ze szklaneczki wino (nalane uprzednio ze sklepowego wielkiego dystrybutora z kurkiem) i słyszę: "Maluch, chodź tu szybko, no chodź, ale migiem...". Myślę sobię: korki wysiadły, bo o takiej ewentualności uprzedzał nas właściciel. Ale żeby aż tak krzyczeć z tego błahego powodu?
Wstaję, idę, patrzę. A tam, za naszym kuchennym oknem, na murku, oddzielającym nasz teren od uliczki stoją one: dwa wielkie, puchate kocurska. Stoją i zaglądają przez okno. Nie myśląc zbyt wiele chwytam za aparat i - teraz już naprawdę migiem - pędzę zrobić zdjęcie. One niewzruszone, pozują. Po dwóch minutach spokojnym krokiem i ze znudzynymi minami oddalają się od przeszklenia. Ja, teraz już także powoli, wypadam - nadal z aparatem w dłoni - z mieszkania od ogródka. Stoją, patrzą, czekają. "Jak czekają, to pewnie na mleko" - mówię i znów nie myśląc za wiele (wakacje!) idę do lodówki po białą butelkę z Carrefoura. Nalewam, wynoszę, stawiam. Idą rządkiem, najpierw pije jeden, potem drugi. Chcą przejść obok wejścia, patrzą z wyrzutem, bo blokuję drogę na winklu. Usuwam się z powrotem do mieszkania. Przechodzą. Na wysokości dzrwiczek zatrzymują się, patrzą, kiwają głowami i oblizują się aż miło patrzeć.
Pewnie w podzięce za deser...
Dobrze wychowane te rzymskie koty.
A teraz ta sama historia, w obrazkach:
Spotykamy je na co drugiej ulicy, nie stronią od ludzi, co oznacza, że ludzie są tu dla nich dobrzy. Co zresztą widać także po ich brzuchach.
Ale dziś to nie my nagabywaliśmy koty, ale zostaliśmy "nagabnięci" przez pewną czteronożną (w sumie ośmio...) parę.
Siedzę sobie przy stole, czytam książkę, popijam ze szklaneczki wino (nalane uprzednio ze sklepowego wielkiego dystrybutora z kurkiem) i słyszę: "Maluch, chodź tu szybko, no chodź, ale migiem...". Myślę sobię: korki wysiadły, bo o takiej ewentualności uprzedzał nas właściciel. Ale żeby aż tak krzyczeć z tego błahego powodu?
Wstaję, idę, patrzę. A tam, za naszym kuchennym oknem, na murku, oddzielającym nasz teren od uliczki stoją one: dwa wielkie, puchate kocurska. Stoją i zaglądają przez okno. Nie myśląc zbyt wiele chwytam za aparat i - teraz już naprawdę migiem - pędzę zrobić zdjęcie. One niewzruszone, pozują. Po dwóch minutach spokojnym krokiem i ze znudzynymi minami oddalają się od przeszklenia. Ja, teraz już także powoli, wypadam - nadal z aparatem w dłoni - z mieszkania od ogródka. Stoją, patrzą, czekają. "Jak czekają, to pewnie na mleko" - mówię i znów nie myśląc za wiele (wakacje!) idę do lodówki po białą butelkę z Carrefoura. Nalewam, wynoszę, stawiam. Idą rządkiem, najpierw pije jeden, potem drugi. Chcą przejść obok wejścia, patrzą z wyrzutem, bo blokuję drogę na winklu. Usuwam się z powrotem do mieszkania. Przechodzą. Na wysokości dzrwiczek zatrzymują się, patrzą, kiwają głowami i oblizują się aż miło patrzeć.
Pewnie w podzięce za deser...
Dobrze wychowane te rzymskie koty.
A teraz ta sama historia, w obrazkach:
Witamy z Rzymu
14 stopni, kot jako sąsiad i drzewka z cytrynami wokół naszego domu.
Poki co, mówimy Dzień dobry i biegniemy w poszukiwaniu inspiracji! Z aparatem.
Poki co, mówimy Dzień dobry i biegniemy w poszukiwaniu inspiracji! Z aparatem.
niedziela, 25 grudnia 2011
Flashback, czyli ostatni dzień przed Świętami
Był co prawda dwa dni temu, ale muszę go po krótce wspomnieć, bo...
No właśnie. Po przekroczeniu progu pracowni natknęliśmy się na taką podłogową dekorację:
No właśnie. Po przekroczeniu progu pracowni natknęliśmy się na taką podłogową dekorację:
Wyjaśnienie: Ola, którą już Państwo zdążyli poznać, zrobiła nam niespodziankę. Do biurka Maćka, znajdującego się po lewej stronie od wejścia prowadziły ślady zbrodni (Maciek jest fanem kryminalnego serialu Dexter). Do mojego biurka z kolei, prowadziły ślady kopyt (tłumaczyć nie muszę).
Kiedy dotarliśmy do (jakkolwiek to zabrzmi) miejsca zbrodni i paśnika, znaleźłiśmy tam prezenty od Świętego Mikołaja:
Jakąś godzinę później do naszej pracowni wpadł Tomek. Tomek to chłopak od kolorowego obrazu, który otrzymaliśmy do pracowni na Filtrowej i od obrazów Hulka, które otrzymaliśmy do pracowni na Siennej. Tym razem Tomek zawitał do nas z... pysznym ciastem Rafaello. Ciasto było tak wielkie (i, powtarzam, pyszne), że najedliśmy się nim wszyscy my, w Dekorniku i... Agnieszka, współzałożycielka Ściegów Ręcznych, która też do nas wpadła, po plakaty.
I tak właśnie zaczęły się nasze Święta...
piątek, 23 grudnia 2011
Życzenia
Wskoczyłam na bloga, by życzyć Państwu przecudnych, przeciepłych i przemiłych Świąt, które wygenerują fajne wspomnienia i za 10 lat można będzie - znów przy wigilijnym stole - powiedzieć "A pamiętacie, jak było cudnie, kiedy..."I tu padnie opowieść z 2011 roku.
I życzę Państwu jeszcze jednej rzeczy, ale to wymaga mikroelaboratu i odcięcia się od służbowych formułek.
Prowadzę dekornikowego bloga już od ładnych dwóch lat. Nie sprawdzałam daty pierwszego posta, ale zaczęliśmy go tworzyć z momentem rozpoczęcia remontu mieszkania, więc 2.5 roku temu na pewno. Przez te kilkadziesiąt miesięcy napisałam prawie 600 postów i dostałam prawie 700 komentarzy. 99,9% komentarzy to wpisy ciepłe, miłe, superurocze a czasem nawet zawstydzające. Straszliwie Państwu dziękuję za kolejny rok śledzenia bloga, którego prowadzenie sprawia mi taką frajdę, że - kuriozalnie - brak słów:)
Dziś śniło mi się, że latam nad kolorowymi ulicami Amsterdamu mniej więcej na wysokość rynien. Wczoraj śniły mi się różowe pudle z czarnymi łapami. Były wielkości sosen, spokojnie biegały po zielonym lesie. I to chyba oznacza "spokój w głowie".
Dlatego z całego serca życzę Państwu takich różowych snów przez cały następny rok oraz tak ciepłych słów przy wigilijnym stole, jakich ja doświadczam tu, na blogu. Są Państwo ogromną częścią mojej codzienności (na szczęście nierzadko różowej jak te pudle) i - one more time - dziękuję za wszystkie "czytania", "oglądania", "komentowania"- werbalne lub pisemne.
Spokojnych, kolorowych i bajkowych Świąt od całej Ekipy Dekornika!
poniedziałek, 19 grudnia 2011
Z tęsknoty za ciepłem i podróżami...
...pomknęłam na stronę IKEI (co prawda Szwecja, ale chyba ta południowa, mniej chłodna strona :).
A pomknęłam dlatego, że poświąteczno-noworoczne dni spędzimy w północnym Rzymie i nie mogę się doczekać wyjazdu i ponownego biegania z aparatem. Ale o tym opowiem jutro.
Prezentuję kapitalne, beżowe poduszki i tkaniny z serii BENZY, które zainspirowały mnie do geograficznych podstawek (i może plakatów) na Dekornika. Jeszcze w tym roku, w sklepie.
A pomknęłam dlatego, że poświąteczno-noworoczne dni spędzimy w północnym Rzymie i nie mogę się doczekać wyjazdu i ponownego biegania z aparatem. Ale o tym opowiem jutro.
Prezentuję kapitalne, beżowe poduszki i tkaniny z serii BENZY, które zainspirowały mnie do geograficznych podstawek (i może plakatów) na Dekornika. Jeszcze w tym roku, w sklepie.
wtorek, 13 grudnia 2011
Jelonek po raz... no właśnie, który?
Moja niczym nie zachwiana wiara i miłość do Jelonków (specjalnie napisane zostały z wielkiej litery) przeniosła się na resztę naszego pracowniczego społeczeństwa. Na urodziny/imieniny/Mikołajki, a także i bez okazji dostaję notesy/figurki/pocztówki, a także maskotki z Jelonkami właśnie.
I tak na imieniny, tym razem od Maćka, dostałam piekne poroże. Pluszowe, nieduże, ale za to upatrzone. Stąd znana mi jest cena :)
PS W Tigerze dostępne są także Łosie (także z wielkiej...). Efekt równie murowany, na prezent - bomba!
I tak na imieniny, tym razem od Maćka, dostałam piekne poroże. Pluszowe, nieduże, ale za to upatrzone. Stąd znana mi jest cena :)
PS W Tigerze dostępne są także Łosie (także z wielkiej...). Efekt równie murowany, na prezent - bomba!
czwartek, 8 grudnia 2011
Home&You
A dziś zademonstruję - dla odmiany - rzeczy z Home&You. Około 12 miesięcy temu dopisałam się do ich newslettera i doceniam newsy okolicznościowe. I niedrogie sposoby na stworzenie klimatu. Poniżej - choinka:
Z przedstawionych rzeczy moim faworytem jest "wełniana" miska Jumper (aczkolwiek, dlaczego Jumper - tego wyjaśnić nie umiem), Bow Bombka (i tu wiem, skąd wzięło się Bow:) i Świeca Deer.
Miłego oglądania i wybierania:
Z przedstawionych rzeczy moim faworytem jest "wełniana" miska Jumper (aczkolwiek, dlaczego Jumper - tego wyjaśnić nie umiem), Bow Bombka (i tu wiem, skąd wzięło się Bow:) i Świeca Deer.
Miłego oglądania i wybierania:
Subskrybuj:
Posty (Atom)