wtorek, 22 maja 2012

Ostatnie foto w Paryżu

Czyli wszystko, co jeszcze dziś znajdzie się na Dekorniku pod postacią obrazów, plakatów i fototapet.













poniedziałek, 21 maja 2012

TCHIBO - rozwiązanie konkursu

Trzy wyróżnione odpowiedzi. Kapituła w składzie Maciek i ja, wybrała następujące odpowiedzi:

1. Pani Beata i jej bajka z dzieciństwa:

Wiosna kojarzy mi się z kolorem… bladofioletowym czy jak kto woli pastelowym fioletem, fioletem złamanym błękitem.
Taką barwę mają bowiem przylaszczki - kwiaty, które anonsują wiosnę. Zakwitają jako pierwsze, przynajmniej w Puszczy Białowieskiej… Potrafią usiać całą polanę i sprawić, że las robi się magiczny i od razu zapomina się o zimie. Zawsze, kiedy chodziłam na spacery, mama pytała: „są już przylaszczki?”. Był to dla nas jasny sygnał, że wiosna już się zaczęła.
Niektórzy wierzą, że kobieta, która będzie nosić przy sobie zasuszone przylaszczki w płóciennym woreczku, będzie kochana przez mężczyznę swego życia…. Ach, trzeba się jednak spieszyć, bo te fioletowe kwiaty kwitną zaledwie trzy tygodnie.  Wraz z nimi dorasta wiosna…. Kiedy przyroda już na dobre się rozbucha, po nich nie ma już śladu. Przylaszczki, przynajmniej mnie, uczą uwagi…
Miłość do lasu, mam z dzieciństwa. Tu nad morzem wiosna jest już zupełnie inna. Ale w głowie mam tę, o której napisałam.


UZASADNIENIE >> Tę opowieść dostałam dzień przed naszym wyjazdem. Urzekła mnie i kilka dni później usiłowałam opowiedzieć ją Maćkowi. Za nic nie mogłam przypomnieć sobie nazwy kwiatów, stąd stworzyłam swoją: zamordki. Oprócz tego pamiętałam jednak każdy detal bajkowej historii. Zresztą, kto nie pamięta wiosny sprzed jednej lub kilku dekad? Za przypomnienie nam magicznych lat w za dużych trampkach, nagroda!


2. Pani Ania za wiersz godny wieszcza :)

Wiosna wiosną by nie była,
gdyby się nie zieleniła.

Zieleń wszędzie dostrzec możesz,
cała łąka w tym kolorze.

Kwiatów liście, polny konik,
z żabą wodne lilie goni.

Zapach trawy wszystkim znany,
wręcz zielenią jest zalany.

Kuchnia kipi od zieleni,
Zioła, choćby oregano,
Nowalijki każdy ceni.
zjadać chciałby je co rano.

Przyznaj drogi Dekorniku,
wiosną wszystko jest zielone.
Życzę mocy zieloności,
bo nadzieja w tym kolorze.

Dla kochanej pory roku,
zieleń wybrać pozostało,
Jeśli wygram, będę w szoku
jakich w całym roku mało :) 


UZASADNIENIE >> Sama będąc "poetką" w dużym cudzysłowiu, doceniam wszelkie próby rymu. Szczególnie te udane, czego przykład powyżej. Aż się chce zacytować Koftę: Zielono mi...


3. Pani Joanna za to, że... mnie rozbroiła.

Wiosna kojarzy mi się z kolorem… nakrapianym!
Lubię wiosenne biedronki, pierwsze truskawki, sukienki w grochy i limonkową ścianę która aż się prosi o kwieciste plamy.


UZASADNIENIE >> W sumie, uzasadnienie dałam już powyżej, ale takiej prostoty formy w połączeniu z pomysłową treścią się nie spodziewaliśmy. Kolor nakrapiany proponuję włączyć do słownika. Albo - jeszcze lepiej - pstry!
A ze swojej strony dodam jeszcze:
- piegi, które pojawiają się na nosie z pierwszymi promieniami słońca
- plamy (z pigmentu) na pyskach rudych kotów, które wyjątkowo owocnie wychodzą w maju
- nakrapiane kałużami ulice po wiosennym deszczu
- no i oczywiście plamki u małych saren i JELONKÓW!
(PS Ostatnio wracając z podwarszawskich Marek natknęliśmy się właśnie na taką sztukę, stojącą dwa metry od trasy naszego skuterowego przejazdu. Zawróciliśmy i przegoniliśmy delikatnie biedaka, by nie wybiegł na szosę. Piękne są te jeleniowate...)

I jeszcze raz wszystkim bardzo bardzo bardzo dziękujemy za przystąpienie do naszego konkursu! Dostaliśmy kilkadziesiąt zgłoszeń i wybór był i trudny i czasochłonny. kolorami najpopularniejszymi okazały się: zielony, żółty, fuksja i liliowy. I skandynawska biel. 
Nagrody wyślemy do końca tygodnia, a jeszcze dziś skontaktujemy się ze zwycięzcami. 

PS Maciek przesyła gorące pozdrowienia Pani Klaudii, której wiosna kojarzy się z... alergią. Przytoczę jeszcze tę odpowiedź, bo na pewno wszystkich rozbawi:

Z jakim kolorem kojarzy się wiosna? No więc mi się kojarzy z:
- ZIELONYM - wszystko w tym okresie kwitnie, pyli- A JA ZACZYNAM KICHAĆ
"Aaaa psik!"
- CZERWONYM - bo tak wyglądam i wszystko swędzi (ALERGIA)
- BIAŁYM - bo bardzo jestem w tym okresie zaprzyjaźniona z chusteczkami.

Paryskim targiem...

Na Targ Artystów trafiliśmy przypadkiem. Podobno największy ruch, zarówno wystawców jak i przybyłych, jest tam w niedzielę. ale piątek też zaprezentował się w dobrym wydaniu.
Targ Artystów znajduje się nieopodal Gare Montparnasse, czyli najwyższego - i jedynego - budynku w rozległym centrum Paryża. Co zabawne, pierwszy raz w Paryżu byłam chyba z firmą kosmetyczną Nivea i mieszkaliśmy właśnie obok tego czterdziestoletniego giganta. I tak przez następne kilka lat romantyczny Paryż kojarzył mi się głównie z betonowym wieżowcem.


Ale nie o cudach architektonicznych mowa, ale o artystach i ich dziełach. Marche (z akcentem) zaprezentowało nam dużo antyków, obrazów, pocztówek. Urzekło nas stoisko z modnym ostatnio Fundesignem, gdzie znaleźliśmy brata naszego misia-lampki. Nasz miś stoi, paryski - leży.

Znalazłam dwie niebieskie figurki chińskich psów, które od zawsze są moim marzeniem. To hit amerykańskich blogów wnętrzarkich, dwa błekitne zwierzaki zawsze stoją na stolikach nocnych, na książkach. I nawet nie cena (65 euro) była dla mnie nie do przejścia, ale średnio mili właściciele stoiska. 
Liczyłam także na starą florystyczną sukienkę, godną hippisów lub bitników. Kwiaty były, rozmiaru niestety nie...

 
Ale to zwaliło mnie z nóg. Stoisko z polskimi i rosyjskimi plakatami z lat dawnych. Ilustracja Dekalogu (odcinek szósty) Kieślowskiego to dla mnie sypialniany majstersztyk. O cenę nie pytałam, wychodząc z założenia, że polski plakat w Polsce będzie kosztował mniej. Zamarzyłam i pierwsze, co zrobiłam po przybyciu do Warszawy to przebuszowanie Allegro w poszukiwaniu mojej przyszłej grafiki. 
Pusto.
Okazało się, że krakowska Galeria Plakatu ma w swoich zasobach reprodukcję. Kupiona, w trakcie dostawy :)

Ale co tam Warszawa, jeszcze kilka ilustracji z Paryża. Cześć pierwsza. Wieczorem - druga partia z Montmartre'u. 





sobota, 19 maja 2012

Rozkładamy kanapę w Paryżu

Zawitała fest pogoda
Więc śniadanie dziś na schodach.

Niestety to nasze ostatnie godziny w mieście poetów. My poetycko rozwinęliśmy bagietkę na montmarckich schodach. Model ten widzieliśmy dzień wcześniej, u turystów (chyba)  szwedzkich. Ciekawe, jaka nacja postanowi zjeść śniadanie na schodach jutro. Bo pomysł urzeka...



piątek, 18 maja 2012

naJAZZd

Dużych aglomeracji, skupisk ludzkich nie powinno się nazywać "miastami". Miasto to pojęcie geograficzne, taki słownikowy twór nieożywiony. Bo Warszawa, Kraków, Paryż, Budapeszt, Mediolan to nie miasta, a sposoby życia. W Rzymie pewien miły chłopak imieniem Vito tłumaczył mi, dlaczego nie cierpi pracować w Mediolanie, uwielbia za to tygodnie, gdy ma coś do załatwienia w Rzymie. "W Mediolanie nie ma knajp, nie pije się wina do obiadu. Tam jest McDonalds i beton." - mówił. Nie wspomniał o rzekach, mostach, ulicach, sklepach. Wspominiał za to, że Mediolan biegnie, a Rzym spaceruje.

Jako turyści nie odczuwamy do końca prawdziwego tempa i nie słyszymy codziennej melodii odwiedzanego miejsca. Dlatego wolę zwiedzać europejskie stolice w tygodniu (przynajmniej zahaczając o dni robocze) i - przede wszystkim - szukać zakamarków, gdzie bywają tubylcy. A nuż natrafimy na ślady życia prawdziwego i nauczymy się o danym miejscu nieco więcej niż serwują nam przewodniki (lub przewodnicy :)

Wczoraj takie miejsce znaleźliśmy. Nazywa się "Autour de midi... et minuit" (W okolicach południa... i północy") i nie mówi się tam w innym języku niż francuski, co w połączeniu z głośną muzyką było dla mnie nie lada wyzwaniem. W "Autour..." odbywają się tzw. jam session, czyli - jak tłumaczy nam wikipedia - rodzaje wspólnego muzykowania (tu odwołuję się do akapitu powyżej i zdania o przewodnikach). 
Knajpa wygląda niepozornie. Niebieska, zwykła, jak każda inna W PARYŻU. Wchodzimy do sali restauracyjnej wielkości 20 metrów kwadratowych, a przy drzwiach wita nas niemiły kelner. Rzuca od niechcenia "Bonsoir" i dalej nie spojrzy już w naszą stronę. Co tu robić?
W salce słychać jazz, ale muzyków nie widać. Rozglądamy się nieśmiało, a zajadający sałatki goście patrzą na nas z zaciekawieniem. Maciek kapituluje i wychodzi (kelner nadal nas unika), ja rzucam jeszcze ostatnie spojrzenie na salę i widzę... kucharza, który wybiegł z kuchennego zakamarka i macha do mnie rękami, krzycząc "Jazz?". "Jazz" - odpowiadam. "La-bas!" ("Tam!") krzyczy dalej kucharz i ręką obklejoną masą mączną wskazuje niewielkie schody przy wejściu na kuchenne zaplecze. Łapię Maćka i podchodzimy do wiekowego kucharza. "Jak chcecie posłuchać jazzu, zejdźcie tam." - tłumaczy. I rzeczywiście nad ceglanymi schodami widnieje tabliczna z napisem "La cave du Jazz" ("Jaskinia Jazzu").
Mała piekielna grota, podzielona na dwa pomieszczenia - w jednym bar, w drugim scena. Przy barze pusto, jedynie właściciel, w salce ze sceną - full. Sami Francuzi, wnioskujemy po brzmieniu mowy, bo sensu dosłyszeć nie sposób. Rzeczywiście byli to Francuzi (oryginalni lub napływowi), bo w miarę upływu nocnego czasu, trio zaczęło wywoływać ich po kolei na scenę - saksofonistę, kontrabasistę, kontrabasistkę, pianistę, drugiego pianistę, trębacza i dwóch innych gitarzystów jazzowych. 
Jak to szło, prezentujemy poniżej:

Jak to wyglądało, także poniżej:







A gdzie to było? Standardowo, poniżej:

czwartek, 17 maja 2012

Wieża bez ciśnień

Maciek miał jedno marzenie. Żeby pojechać do Paryża i zatrzymać w mieszkaniu jak z kreskówki "Ratatouille" - niewielkim (trzeba zgiąć rower, by go wprowadzić), na poddaszu (ale z windą), i - przede wszystkim - z widokiem na Wieżę Eiffla. Taki klasyk klasyków, dokładnie jak z bajek.
Maciek ma dziś urodziny. Maciek obudził się dziś i ujrzał przez drzwi, prowadzące na taras... Wieżę Eiffla. Maciek wstał i poszedł się wykąpać. Z okna łazienkowego zobaczył... Wieżę Eiffla. Wykąpany Maciek przyszedł do saloniku na śniadanie, wyszedł na taras, wziął łyk kawy i swój wzrok skierował na... Wieżę Eiffla.


Witamy z Paryża!
Cztery dni francuskiej laby, świętowania i śledzenia wszystkiego, co nowe i urokliwe. Same majowe przyjemności.
Jedną z największych przyjemniści jest właśnie samo mieszkanie, w którym się zatrzymaliśmy. Był to prezent dla Maćka i szukałam go cierpliwie. Bo o mieszkanie z widokiem na Wieżę Eiffla nie jest wcale w Paryżu tak łatwo. 
Po pierwsze - budynek musi być należycie skierowany (kierunek: Wieża), czyli jego trzy ściany odpadają.
Po drugie - budynek musi być wyższy od pozostałych, bo zabudowa Paryża niska i mniej więcej kończy się na tym samym punkto-piętrze. Co oznaczało szukanie budynku wyższego niż standardowe 6-7 pięter. A o ośmiopiętrową kamienicę trudno. Na szczęście z odsieczą przyszedł okres Art Deco.
Po trzecie (dodatkowe) - Maciek to Montmartre. A Montmartre to raczej Sacre-Coeur... Skąd tu wziąć wieżę?

A teraz konkrety:
Mieszkanie ma 35m2 i... dwa tarasy! Jedne z sypialni, drugi z salonu. Całość kształtem przypomina wagon, podzielony na poszczególne (i spore!) przedziały. Z uwagi na to, że prawie cała jedna ściana jest przeszklona, z wyjściami na tarasy, mieszkanie jest bardzo jasne, słoneczne. Urządzone minimalistycznie, a na co dzień zamieszkiwane przez uroczą architekt, Avilę. A z obu tarasów widać i Wieżę Eiffla i... Sacre-Coeur.
Maciek zaniemówił na ok. 15 minut. Proces reanimacji zakończył się na szczęście powodzeniem. 

Polecam to mieszkanko na krótki pobyt letni. Jest przeurocze, wystarczy  spojrzeć na zdjęcia poniżej:

SALONIK I WIDOK SALONIKOWY:







PRZEDPOKÓJ:

SYPIALNIA I TARAS SYPIALNIANY:






WIDOK Z ŁÓŻKA:

ŁAZIENKA:




KUCHNIA I JEJ CUDNA WADA KONSTRUKCYJNA:


Nie mogę niestety wkleić linka do serwisu oferującego wynajem tego mieszkania (ze względów oczywistych), ale proszę o kontakt, chętnie z czystym sumieniem polecę i przekażę dane kontaktowe. 
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...