Dziś dom z Los Angeles, naznaczony latami sześćdziesiątymi. Taka plątanina stylu amerykańskiego (połączenie bieli na ścianach, złota i mocnych patternów), retro motywów (Godard, Mick Jagger, Audrey) i absolutne glamour. Jestem bardzo na tak.
poniedziałek, 14 września 2015
Dom jasny i kolorowy, czyli wszystko, czego nam potrzeba na jesień
Dziś dom z Los Angeles, naznaczony latami sześćdziesiątymi. Taka plątanina stylu amerykańskiego (połączenie bieli na ścianach, złota i mocnych patternów), retro motywów (Godard, Mick Jagger, Audrey) i absolutne glamour. Jestem bardzo na tak.
środa, 9 września 2015
Polka potrafi, czyli blog Joanny, która nie waha się pukać do drzwi Voelkela, Grzesiaka i Kruka
Blog "Na kawie" czytam przy kawie od roku. natrafiłam na niego szukając informacji o Justynie Garsteckiej, szefowej podziwianej przeze mnie firmy MOTHOERHOOD. Przeczytałam wywiad z Garstecką, potem z Piotrem Voelkelem (szefem firmy meblarskiej Vox), a potem już przepadłam. Jacek Walkiewicz i jego opinie na temat edukacji i Olga Kozierowska, wspierająca kobiety i ich przedsiębiorcze zapędy. Tylu fajnych ludzi w jednym miejscu. I z jedną dziewczyną, autorką bloga, która nie boi się zapukać do drzwi (lub skrzynek mailowych) tych wszystkich ludzi i przeprowadza wywiady warte dobrych magazynów.
I jeden blog. Na kawie. Przy kawie.
Dlatego postanowiłam sama przepytać Joannę, jak i dlaczego prowadzi bloga. Joanna Rubin dołącza do naszego grona "Polka potrafi blogować".
Był kiedyś taki program w TVN “Urzekła mnie Twoja historia”. Czy opowiesz nam swoją historię w kilku zdaniach. I historię bloga. Tak, aby nas urzekły.
Blog Na Kawie to efekt tego, że ciągle zadaję pytania. Zawsze jestem tą osobą, która z uwagą wsłuchuje się w dyskusję i ją moderuje. Zadawanie pytań dobrze sprawdza się w pracy, jednak bliskie mi osoby czasami mają ich po dziurki w nosie. Pomyślałam jednak, że skoro rozmowa u mnie płynie i z łatwością nawiązuję relacje, to wywiady są moim być przeznaczeniem. I kocham kawę.
Skąd więc biznesowe tło bloga?
Blisko 10 lat pracowałam w instytucjach finansowych, w otoczeniu firm i ich inwestycji. Jednak przyszedł czas, w którym formuła rozwoju zawodowego rozumianego jako pokonywanie kolejnych szczebli, stanowisk się wyczerpała. Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego robię to, co robię, co właściwie jest karierą i po czym można poznać człowieka, któremu droga zawodowa sprzyja i służy.
I kariera jest w ogóle ważna?
Myślę, że po prostu praca jest bardzo ważna. Spędzamy w niej 2/3 dnia i jeśli nie jest źródłem satysfakcji, to trudno abyśmy po powrocie do domu tryskali energią. Nie wierzę też w to, że happy-endem kończą się takie schizofreniczne historie, w których w firmie jesteśmy z żelaza, nakładamy zbroje i maski, a poza nią beztrosko latamy po zielonej łące w życzliwej atmosferze świata. Raczej naspotykałam się wiele osób, które wdrapywały się po drabinie, walczyły o stanowiska, prestiż, czyjeś uznanie i kończyły jako pracoholicy. Co ciekawe, według badaczki pracoholizmu, dr Kamili Wojdyło, pracoholik nie jest entuzjastą pracy, a jej niewolnikiem. Jego poczucie wartości ściśle związane jest z obszarem zawodowym. W uproszczeniu, jak dostanie pochwałę, to wszystko gra. Jeśli nie, to rozpada się na kawałki.
Stąd też zaczęłam być fanką rozwoju zawodowego, który można przyrównać do podróżowania czy przemierzania błękitnego oceanu, w odróżnieniu do wdrapywania się po szczeblach drabiny. Na Kawie szerzę taką filozofię i zachęcam do czerpania z niej.
Na czym polega rozwój zawodowy, który porównujesz do podróżowania i przemierzania błękitnego oceanu?
Sukces, ale i szczęście kojarzy się z drogą, a nie tylko celem. Ważne jest zdobywanie doświadczeń, uczenie się, szukanie odpowiedzi, zadawanie pytań, poszerzenia strefy komfortu, wzmacnianie świadomości i uważności. Tu nie chodzi o to, na jakim stanowisku jesteśmy, ale co rzeczywiście umiemy zrobić, na co mamy realny wpływ, jaką stanowimy wartość dla siebie i innych. W trakcie podróży dużo szybciej akceptujemy wszędzie zachodzące zmiany, nawet chcemy nowych wrażeń i nie traktujemy jednego miejsca jako ostatecznego. Sam ruch, czyli progres jest ważny. Możemy też zmieniać kierunki podróży nie mając poczucia zdegradowania. Z kolei po drabinie poruszamy się tylko w górę i w dół, doskonale wiedząc, że góra to wyższe stanowisko, a dół - niższe. Kibicuję rozwojowi zawodowemu takiemu, w którym możemy przemierzać błękitne oceany. Nawiązuję tu do mojej ulubionej Strategii Błękitnego Oceanu W. Chan Kima i Renée Mauborgne‘a. Nie skupiamy się na konkurencji. Mierzymy się ze sobą, a nie z innymi.
O tym też będzie Twoja nowa książka?
W jakimś stopniu tak, bo postanowiłam wybrać się do najbardziej znanych twórców polskiego biznesu, którzy, z mojej perspektywy, osiągnęli pewnego rodzaju zawodowe spełnienie. Zapytałam o ich podróż, o zawodową mantrę. I mam w sobie taką refleksję, że ludzi różnią od siebie ich bohaterowie, tak jak w przypadku Salvadora Dali, który mówił: “W wieku sześciu lat chciałem zostać kucharką. Kiedy miałem siedem – Napoleonem. Odtąd moja ambicja nie przestawała rosnąć. Gdy miałem lat piętnaście, chciałem być Dalím- i zostałem nim”. I widzisz, jedni więc są bohaterami swojego życia, a inni spędzają je nie będąc tym, kim naprawdę są. W efekcie ryzykują i omija ich to, co życie ma do zaoferowania.
Czym zajmujesz się poza pisaniem?
Blog to projekt ważny, szczególnie bliski mojemu sercu. Czuję się za niego w pełni odpowiedzialna. By był wartościowy nie tylko dla mnie, ale i dla obserwatorów, zajmuję się jego rozwojem na wielu płaszczyznach. Każdego dnia odpisuję na wiadomości od czytelników, spotykam się z bohaterami wywiadów, szykuję materiały do publikacji, współpracuję z partnerami i klientami Na Kawie. Współpracuję też z koncernami przy projektach z zakresu budowania niestandardowych form komunikacji wewnętrznej, np. spersonalizowanych książek napisanych na podstawie rozmów z pracownikami danej firmy. Czyli oprócz pisania, albo gadam albo słucham.
Jaki był największy do tej pory sukces bloga?
Z mojej perspektywy sukcesem jest stworzenie sobie własnego miejsca pracy, który jest użyteczny również dla innych. W związku z prowadzeniem Na Kawie otrzymałam wiele propozycji współpracy, które kiedyś były tylko marzeniem. Widzę, że biznes bardzo lubi blogosferę.
Co Cię codziennie motywuje? A co czasem demotywuje?
Dla mnie wyjątkową sytuacją jest możliwość uczenia się od najlepszych, od wybranych przez siebie bohaterów. Mam w pamięci wiele takich rozmów, które zostały w moim sercu, podbudowały mnie, dały nową jakość. To ogromna motywacja. Czasami jestem tylko fizycznie zmęczona. Bywa tak, że zaczynam dzień o 4 rano, biegnę na pociąg, nagrywam wywiady w innym mieście, a wracam do domu, do Poznania, o 23. Ładuję baterie na siłowni, na jodze, na spacerach z psem.
I konkretnie: co jest w pisaniu bloga najprzyjemniejsze, a co przysparza Ci najwięcej problemów?
Najbliższe mojemu sercu jest słuchanie, rozmawianie. Mam do tego talent. Z wielkim zaciekawieniem podchodzę do ludzi, ich doświadczeń, sposobu myślenia. Często też słyszę, że nasza wspólna rozmowa była dla kogoś wyjątkowa. To niesamowity komplement. Z kolei moim wyzwaniem zawsze są literówki, jakieś błędy stylistyczne. Pracuję nad Na Kawie samodzielnie, i o ile jestem dobra w kwestiach marketingiwych, to z pewnością potrzebuję wsparcia przy korekcie tekstów.
Czy na blogu da się zarabiać?
To zależy od tego, na ile zadbamy o jego rozwój, na ile będziemy czuć się odpowiedzialni za wartość, którą ma dawać nam i innym. Myślę, że blog to biznes jak każdy inny, ale aby firma przynosiła zyski trzeba odpowiednio przygotować strategię i ją realizować. A to wymaga zaangażowania swojego czasu i myślenia w stylu maratończyka, długodystansowca. Dla mnie ważne jest konsekwentne budowanie społeczności czytelników, ale i zwiększanie portfolio klientów oraz współpraca z korporacyjnymi partnerami. Parafrazując Leszka Balcerowicza - pieniądze płyną z pracy. Z właściwie poukładanej pracy.
BHP, czyli Blogowa Historia Posągowa. Najbardziej zabawna/spektakularna/dziwna rzecz, jaka przytrafiła się od zarania pisania?
Zawsze uśmiech na moje twarzy malują wspomnienia pierwszych wywiadów, głównie dlatego, że nie do końca wiedziałam jak taką rozmowę przygotować do publikacji. Z łatwością prowadziłam rozmowę, ale z trudnością ogarniałam tzw. back office. Na szczęście jeden z moich gości, który miał bardzo duże doświadczenie w udzielaniu wywiadów, pomógł mi przeredagować własną rozmowę… I tak zaczęłam kolekcjonować dobre praktyki (śmiech). Ciągle się uczę.
Wygląda na to, że piekielnie dużo czytasz. Co czytasz w takim razie rano, przy kawie?
Czytam, słucham, szukam, szperam, dowiaduję się - ciągle. Każdy dzień rozpoczynam od prasówki, regularnie kupuję magazyny psychologiczne i biznesowe. Współpracuję też z wydawnictwami, więc jestem na bieżąco z książkami. Ale lubię też czerpać ze swojego doświadczenia i intuicji - po prostu.
Piszesz także do weekendowego wydania GW. Na swoim blogu zaś masz wywiady z mnóstwem wspaniałych ludzi. czy zwracasz się do nich jako dziennikarka GW czy jako blogerka?
Jeśli zapraszam jakieś osoby do projektu Na Kawie, to zwracam się do nich jako blogerka, właścicielka Na Kawie. To moja podstawowa działalność zawodowa. Tylko w niektórych przypadkach odsprzedaje autorskie publikacje różnym redakcjom, ale myślę, że nie ma to żadnego znaczenia przy umawianiu się na wywiady.
Jeśli zgłaszasz się jako blogerka, to czy ludzie chętnie przyjmują propozycję wywiadu? czy nie umniejszają roli bloga?
Rozmawiam z psychologami i praktykami biznesu. Oni doceniają blogosferę i chętnie z nią współpracują. Szczególnie ważna jest społeczność jaka buduje się wokół bloga i jego autora. Kluczowe będzie trafienie z informacją do grona orędowników danych zagadnień. Tu nie ma więc miejsca na przypadkowych odbiorców i to jest plus wartościowych oraz regularnie prowadzonych blogów.
Jak przebiegają wywiady - face to face, telefonicznie czy mailowo?
Na początku próbowałam różnych sposobów realizacji wywiadu, również tych mailowych. Dziś praktykuje wywiad tylko face to face, a w niektórych i nielicznych przypadkach rozmowę telefoniczną. Uwielbiam dyskutować, filozofować, rozmawiać, dlatego z przyjemnością spotykam się z bohaterami wywiadów. Buduję też w ten sposób relację, na którą mam wpływ, z której płynie wartość.
Z kim chciałabyś porozmawiać - z żyjących lub nieżyjących.
Z całą gama najlepszych, najbardziej skutecznych, najbardziej wizjonerskich przedsiębiorców, liderów w swoich branżach.
Moim wielkim marzeniem jest spotkać się z Richardem Bransonem, założycielem Virgin Group. Kręcą mnie też naukowcy, badacze i w ogóle takie połączenie psychologii z biznesem. To tematyczny kierunek, w którym rozwijam bloga.
Z tych wszystkich rozmów - czy możesz wyłuskać 3 kluczowe rady o biznesie.
Jak go prowadzić, jak go nie prowadzić?
Solange Olszewska, twórczyni Solaris Bus and Coach i jedna z najbogatszych kobiet w Polsce, powiedziała mi, że w biznesie trzeba kochać ludzi. I to ma wielki sens, bo jak rozrysowałyśmy ten temat bardziej, to bez pozytywnych emocji kierowanych do ludzi, trudno jest rozwinąć nawet najbardziej techniczny obszar funkcjonowania firmy. Podobnego też zdania był prof. Władysław Bartoszewski, tylko on twierdził, że ludzi trzeba lubić. Liderzy klasy A są też życzliwi i bardzo otwarci. Nigdy nie spotkałam gburowatego właściciela znanego i dobrze prosperującego przedsiębiorstwa.
Bardzo ważne jest też posiadanie wizji tego, czym się zajmujemy. Patrzenia raczej z lotu ptaka niż za pośrednictwem lupy. Kolejną kwestią jest dążenie do rozwoju, ciekawość świata, chęć uczenia się i sprawdzania, czy aby na pewno status quo nam i biznesowi służy. Ta wiedza daje nam szansę na ustalenie dobrych praktyk, które wzmacniają i rozwijają biznes. A konsekwencja w działaniu pomaga te nasze dobre nawyki i praktyki wdrażać regularnie w życie.
A jak prowadzić lub jak nie prowadzić bloga?
Jestem fankę patrzenia na dynamikę wzrostu. A wzrost daje praca - regularna, spójna, konsekwentna, świadoma i odpowiedzialna. Pablo Picasso powiedział kiedyś, że natchnienie spotyka go przy pracy. Nie czeka na nie, np. leżąc na kanapie. Myślę, że to właściwy kierunek.
Jaka jest najlepsza książka (lub po prostu tekst), którą przeczytałaś. Biznesowa, kobieca, motywacyjna - temat do wyboru.
Książką, którą cenię ogromnie to „Czarodzieje mogą wszystko” Dariusza Chwiejczaka. Z resztą spotkanie z Dariuszem Chwiejczakiem, biznesmanem, ale i magicznym twórcą było z pewnością jednym z najważniejszych i najbardziej inspirujących w moim życiu.
Z radością wracam do „Orzeł i Kondor” Jonette Crowley. Dużo nauczyłam się z książki „Tworzenie modeli biznesowych” – Alexandera Osterwaldera, Yves Pigneura i „Zaczynaj od dlaczego?” – Simona Sinek. Ostatnio przeczytałam „Jesteś Marką” Joanny Malinowskiej- Parzydło i zrobiła na mnie olbrzymie wrażenie. Bardzo lubię artykuły i w ogóle sposób myślenia Wojciecha Eichelbergera, Andrzeja Blikle, Richarda Bransona, Jana Kulczyka, Ireny Eris i Piotra Voelkel.
Jak myślisz, jak będzie wyglądał Twój blog za 5 lat. Nie pytam o marzenia, pytam o plany.
Za 5 lat będzie bogatszy w bardzo wartościowe rozmowy z psychologami i twórcami biznesu. Moje plany zawodowe związane są po prostu ze spotkaniami z najciekawszymi ludźmi na świecie. Zawsze chce móc z nimi współpracować, rozmawiać i pokazywać to, co od nich usłyszałam innym. To mój patent na użyteczność i dorzucenie cegiełki do budowy lepszego świata.
Widzę na blogu wtyczki do kanałów social media . jak one pomagają, na ile pomagają w prowadzenia bloga. I w czym pomagają (nowi użytkownicy, zasięg wpisu, dialogi…). Jak u Ciebie przekłada się obecność w social mediach na życie bloga.
Jestem wdzięczna Markowi Zuckerbergowi za Facebooka! Wielu moich czytelników poznałam na FB, a nie na blogu. Kanały social media to podstawowy sposób komunikacji z czytelnikami - dzięki nim jesteśmy zawsze w kontakcie. Pomagają też w pozyskaniu nowych obserwatorów i w zwiększeniu zasięgu poszczególnych artykułów.
Jakiego bloga Ty czytasz? Jaki blog jest Twoim wyznacznikiem, sterem, ideałem.
Czytam bloga “Jesteś marką” Joanny Malinowskiej-Parzydło, Natalii Hatalskiej (hatalska.com), Andrzeja Blikle (moznainaczej.com.pl). Nie mam jednak swoich autorytetów, wyznaczników w blogosferze. Szukam przede wszystkim ciekawych treści, innych spojrzeń. Przyciągają mnie ci, którzy czegoś doświadczyli, a nie tylko o czymś przeczytali, i dzielą się wiedzą.
poniedziałek, 3 sierpnia 2015
Szybki wpis, czyli dwie rzeczy, które chciałabym mieć w domu (oprócz piekarnika)
Typowo estetyczne. Nawet pierwsza propozycja, szczególnie, kiedy ma się ciekawskie koty.
1. Szafka na buty, pod łóżkiem:
2. Ławeczka. Kompletnie nam nieprzydatna, ale cudna:
Zdjęcia pochodzą z bloga decorology.com oraz ze sklepu Baked/Roast.
1. Szafka na buty, pod łóżkiem:
2. Ławeczka. Kompletnie nam nieprzydatna, ale cudna:
Zdjęcia pochodzą z bloga decorology.com oraz ze sklepu Baked/Roast.
czwartek, 30 lipca 2015
Najpiękniejszy dom na świecie, czyli coś, co może się nie spodobać
Taki dom to moje marzenie. To przystań amerykańskiego projektanta (bardzo trendy!) Johnatana Adlera. Adlera znam z blogów, które śledzę, chociażby Made by Girl, jest tam wspominany dość często, a jego prace warto mieć (jeśli jest się amerykańskim blogerem lifestyle'owym :)
Adler znalazł swoją przystań na wyspie Shelter (w tłumaczeniu "schronienie"), niedaleko Nowego Jorku.
Dla mnie ten dom to zagadka. A raczej zgadywanka. Co pochodzi skąd, czyjego jest projektu i w jakich latach został stworzony. Fantastyczne połączenie klasyki designu z orientalnymi suwenirami z Kamerunu czy Maroka. Wszystko to w aurze koloru i zabawy. Zbyt wyraziste wzory i obrazoburcze obrazy :) Fantastyczna odwaga i pomimo natłoku elemntów, świetny dobór.
Co podoba mi się najbardziej:
- bezkonkurencyjne są ściany z kafelków. Marzenie nad marzeniami.
- barek z muralem w żurawie (chyba)
- pies z kapeluszami, rzeźba, która dopełnia wszystkiego. Snobizm z przymrużonym okiem. Teoretycznie niemożliwe, a tu proszę, jak się pięknie sprawdziło.
Co mi się nie podoba:
- drewniany sufit. Sprawia, że pomieszczenie jest ciemne. Wolę jednak światło, choć pewnie panowie mają go na Shelter aż w nadmiarze.
Poprosiliśmy także Kasię Antończyk ze znanego już pewnie wszystkim bloga ARCHITEKT NA SZPILKACH o to, aby wzięła udział w naszej zabawie, czyli poszukała w domu Adlera klasyków. Pierwszą rzecz, jaką napisała do nas w mailu to "Znam ten dom Adlera, jest przecudowny."
A potem już nastąpiła lista produktów z plakietką Classic.
Czy ktoś z czytających znalazł jeszcze coś ekstra?
PS O samym Adlerze nie piszę, ponieważ poświęcę mu oddzielny wpis. Warto.
PS2 Zdjęcia pochodzą z magazynu "czas na Wnętrze" - numer najnowszy, w kioskach :)
Adler znalazł swoją przystań na wyspie Shelter (w tłumaczeniu "schronienie"), niedaleko Nowego Jorku.
Dla mnie ten dom to zagadka. A raczej zgadywanka. Co pochodzi skąd, czyjego jest projektu i w jakich latach został stworzony. Fantastyczne połączenie klasyki designu z orientalnymi suwenirami z Kamerunu czy Maroka. Wszystko to w aurze koloru i zabawy. Zbyt wyraziste wzory i obrazoburcze obrazy :) Fantastyczna odwaga i pomimo natłoku elemntów, świetny dobór.
Co podoba mi się najbardziej:
- bezkonkurencyjne są ściany z kafelków. Marzenie nad marzeniami.
- barek z muralem w żurawie (chyba)
- pies z kapeluszami, rzeźba, która dopełnia wszystkiego. Snobizm z przymrużonym okiem. Teoretycznie niemożliwe, a tu proszę, jak się pięknie sprawdziło.
Co mi się nie podoba:
- drewniany sufit. Sprawia, że pomieszczenie jest ciemne. Wolę jednak światło, choć pewnie panowie mają go na Shelter aż w nadmiarze.
Poprosiliśmy także Kasię Antończyk ze znanego już pewnie wszystkim bloga ARCHITEKT NA SZPILKACH o to, aby wzięła udział w naszej zabawie, czyli poszukała w domu Adlera klasyków. Pierwszą rzecz, jaką napisała do nas w mailu to "Znam ten dom Adlera, jest przecudowny."
A potem już nastąpiła lista produktów z plakietką Classic.
Czy ktoś z czytających znalazł jeszcze coś ekstra?
PS O samym Adlerze nie piszę, ponieważ poświęcę mu oddzielny wpis. Warto.
PS2 Zdjęcia pochodzą z magazynu "czas na Wnętrze" - numer najnowszy, w kioskach :)
niedziela, 26 lipca 2015
Miasto żyje, czyli dlaczego przez ostatni weekend Warszawa nareszcie była stolicą europejską
Przez cztery dni Warszawa była innym miastem.
W czwartek rano miałam wizytę w redakcji po drugiej stronie miasta i Wisły, czyli na warszawskiej Pradze. Jest to parę kilometrów, a ponieważ mieszkam i pracuję blisko dworca głównego (zwanego Centralnym), to stamtąd pomknęłam do celu komunikacją miejską. Przechodząc przez korytarze Dworca Centralnego nie dało się nie zauważyć grup podejrzanie wyglądających ludzi. Siedzieli na schodach, wędrowali w kierunku centrum handlowego, próbowali orientować się w pojęciu ogólnym. Wszyscy “backpackersko” zadowoleni.
Ten przypływ cudzoziemców do Warszawy wywołał chyba sobotni koncert legendy rocka, czyli zespołu AC/DC.
I taką “najechaną” Warszawę chcę oglądać. Chcę oglądać to miasto pełne turystów, których widać wszędzie, nie tylko zgromadzonych wokół kolumny Zygmunta. To frajda pomagać znaleźć drogę, polecać knajpy, hostele i móc pogawędzić chwilę o Warszawie. To frajda patrzeć na ludzi zainteresowanych, rozglądających się, ciekawych naszych ulic. Budzi to pewien rodzaj dumy z miasta. Wtedy, kiedy słyszymy o Warszawie takie przymiotniki jak “cool” , “awesome”, “the best” to po prostu muzyka dla uszu (może być taka jak AC/DC - jeśli ktoś lubi).
To właśnie chęć przynależności do tej grupy skłoniła mnie do pójścia na sobotni koncert (plus namowy Maćka, który bilet miał już kupiony).
Jeśli Rock’n’Roll ma generować kolejne takie pokolenia i jeśli ma tak pięknie ożywiać ulice, to niech nigdy nie umiera.
czwartek, 23 lipca 2015
Konkurs na Facebooku, czyli lojalnie mówimy, że w Dekorniku można wygrać sarenkę
A można wygrać śliczny portret jeszcze śliczniejszej sarenki. Szukamy jedynie imienia dla biedactwa. Jest tak wdzięcznym zwierzątkiem, że postanowiliśmy stworzyć dla malucha historię. Dlatego szukamy imienia głównej bohaterki.
Portret sarenki można zobaczyć tutaj:
http://www.dekornik.pl/nowosci
A konkurs - jedynie na Facebooku - można zobaczyć, klikając na obrazek poniżej:
Portret sarenki można zobaczyć tutaj:
http://www.dekornik.pl/nowosci
A konkurs - jedynie na Facebooku - można zobaczyć, klikając na obrazek poniżej:
wtorek, 21 lipca 2015
Zuza i ja, czyli jak to jest przeglądać Czas na Wnętrze z 12-latką
Czy pamiętacie, jak to jest mieć 12 lat? Co robiliście?
Ostatnio moja 12-letnia bratanica, Zuza, zapytała mnie, w co się bawiłam, kiedy byłam dzieckiem. Co robiłyśmy z koleżankami z podwórka. Oprócz klasycznego wiszenia głową w dół na trzepaku (jaka szkoda, że większość została wykopana) bawiłyśmy się w architektów. Sprowadzało się to do podkradania kawałków wapna z pobliskiej budowy i rysowania na betonie planów domu. Planowania wszystkie, jak będzie wyglądało rozplanowanie pokoi, gdzie będą stały fotele, jakie zwierzęta będą mieli właściciele (najczęściej my same). Poza tym konstruowałyśmy magazyny i książki. Wyrywałyśmy wszystkie kartki z bloku rysunkowego i pozbawiałyśmy wszystkie magazyny obrazków. Zdjęcia były misternie wycinane i naklejane na kartki z bloku, a następnie wkładane w maszynę do pisania (jako jedyna posiadałam taki skarb) i zapisywane tekstami z kosmosu :) Magazyny dotyczyły głównie mody i urody, a książki zwierząt (napisałam książkę o kotach) i muzyki (historia grupy Queen). I szyłyśmy ubranka dla lalek. W zaprzyjaźnionych sklepach z materiałami (kiedyś taki mieścił się w kultowej meblarskiej Emilce w centrum Warszawy) wyłudzałyśmy niepotrzebne skrawki materiałów i z nich powstawały całe kolekcje.
Co ciekawe, kiedy opowiedziałam te historie Zuzi, uświadomiłam sobie, że większość z nich pokrywa się z tym, co robiłam lub robię teraz w tzw. życiu zawodowym. Pracowałam w magazynie i byłam szefową działów moda i uroda. Mam dwa koty. Projektuję dekoracje do wnętrz i na co dzień mam kontakt z rysunkami architektonicznymi. Na liście pozostało jeszcze śpiewanie. Ale też przyjdzie na nie czas :)
A co o Zuzi świadczą jej wybory? Co spodobało jej się w najnowszym wydaniu Czasu na Wnętrze. O tym poniżej. Nasza niewinna rozmowa uświadomiła mi, że warto zwracać uwagę na takie "szczegóły", bo znajdziemy je potem w naszym nieco poważniejszym życiu.
Z całego numeru wybrałyśmy rzeczy, które podobają nam się najbardziej. Moje wybory zaznaczone są kolorem łososiowym, a Zuzy żółtym.
Śliczna butelka na ocet (lub nalewkę) MIA HOME, 99 zł.
Filiżanka na cappucino, kapitalna , a-TAB , 79 zł za 2 sztuki
Lampa Meldtown, AKADEMIA ARCHITEKTURY, klosze z dmuchanego szkła, 9380 zł
Kolorowa patera do ciasta, H&M Home

Tu jedynie moje wyboru. Zuza nie przepada chyba za drewnem (z jednym wyjątkiem, który pokażę niżej) ani za tropikami w designie. Dlatego moim faworytami z kolejnych stron były:
Drewniana deska z kloszem , H&M Home
Lampa industrialna, PUFA DESIGN, 1245 zł
Złoty ananas do dekoracji, Nordal
Wiszący fotel, Nautica, Mut Design
Rozkładana sofa Nova (pięęęękna, chcę ją do salonu!), Rolf Benz
W tym punkcie się zgadzamy - stoliki projektu Konstantina Grcica
Schody - ulubiony element Zuzy, wyłapuje wszystkie schody w gazecie (????) - te projektu Konstantina
Co do projektów Pantona także się zgadzamy. Cudne.
Bardzo fajny materiał, polecam przeczytanie. O tym, jak powstawały słynne krzesła i ile razy je poprawiano! Nie wszystko, co genialne rodzi się w sekundę. Nie wszystko warte pokazania, zyskuje aprobatę w sekundę (patrz: seria o Harrym Potterze odrzucona przez 12 wydawców!)
Flamingi z domu Allison Julius i Louisa Marry. To mieszkanie roi się od ikon współczesnego designu (trochę nawet ten rój za duży). Ale te ceramiczne flamingi (nie zostały podpisane) nas urzekły.
Mieszkanie post-studentów zaprojektowane przez ludzi z Pepe Pracownia. Bardzo radosne. Bardzo proste, oparte na płachtach kolorów. Bardzo optymistyczne. Szkoda, że czerwony stolik z drewnianą tacą nie został podpisany. Chyba zadzwonię do redakcji albo studia, bo obecnie poszukujemy stolika do salonu (i - wiecznie - kanapy!).
Schody dla Zuzy, choć materiał dotyczył podłóg.
Schody dla Zuzy po raz trzeci. Chociaż to jedynie reklama.
Czy macie pomysł, o czym świadczą te schody? Ja cały czas nie mogę wybić sobie tego z głowy :)
Ostatnio moja 12-letnia bratanica, Zuza, zapytała mnie, w co się bawiłam, kiedy byłam dzieckiem. Co robiłyśmy z koleżankami z podwórka. Oprócz klasycznego wiszenia głową w dół na trzepaku (jaka szkoda, że większość została wykopana) bawiłyśmy się w architektów. Sprowadzało się to do podkradania kawałków wapna z pobliskiej budowy i rysowania na betonie planów domu. Planowania wszystkie, jak będzie wyglądało rozplanowanie pokoi, gdzie będą stały fotele, jakie zwierzęta będą mieli właściciele (najczęściej my same). Poza tym konstruowałyśmy magazyny i książki. Wyrywałyśmy wszystkie kartki z bloku rysunkowego i pozbawiałyśmy wszystkie magazyny obrazków. Zdjęcia były misternie wycinane i naklejane na kartki z bloku, a następnie wkładane w maszynę do pisania (jako jedyna posiadałam taki skarb) i zapisywane tekstami z kosmosu :) Magazyny dotyczyły głównie mody i urody, a książki zwierząt (napisałam książkę o kotach) i muzyki (historia grupy Queen). I szyłyśmy ubranka dla lalek. W zaprzyjaźnionych sklepach z materiałami (kiedyś taki mieścił się w kultowej meblarskiej Emilce w centrum Warszawy) wyłudzałyśmy niepotrzebne skrawki materiałów i z nich powstawały całe kolekcje.
Co ciekawe, kiedy opowiedziałam te historie Zuzi, uświadomiłam sobie, że większość z nich pokrywa się z tym, co robiłam lub robię teraz w tzw. życiu zawodowym. Pracowałam w magazynie i byłam szefową działów moda i uroda. Mam dwa koty. Projektuję dekoracje do wnętrz i na co dzień mam kontakt z rysunkami architektonicznymi. Na liście pozostało jeszcze śpiewanie. Ale też przyjdzie na nie czas :)
A co o Zuzi świadczą jej wybory? Co spodobało jej się w najnowszym wydaniu Czasu na Wnętrze. O tym poniżej. Nasza niewinna rozmowa uświadomiła mi, że warto zwracać uwagę na takie "szczegóły", bo znajdziemy je potem w naszym nieco poważniejszym życiu.
Z całego numeru wybrałyśmy rzeczy, które podobają nam się najbardziej. Moje wybory zaznaczone są kolorem łososiowym, a Zuzy żółtym.
Śliczna butelka na ocet (lub nalewkę) MIA HOME, 99 zł.
Filiżanka na cappucino, kapitalna , a-TAB , 79 zł za 2 sztuki
Lampa Meldtown, AKADEMIA ARCHITEKTURY, klosze z dmuchanego szkła, 9380 zł
Kolorowa patera do ciasta, H&M Home

Tu jedynie moje wyboru. Zuza nie przepada chyba za drewnem (z jednym wyjątkiem, który pokażę niżej) ani za tropikami w designie. Dlatego moim faworytami z kolejnych stron były:
Drewniana deska z kloszem , H&M Home
Lampa industrialna, PUFA DESIGN, 1245 zł
Złoty ananas do dekoracji, Nordal
Wiszący fotel, Nautica, Mut Design
Rozkładana sofa Nova (pięęęękna, chcę ją do salonu!), Rolf Benz
W tym punkcie się zgadzamy - stoliki projektu Konstantina Grcica
Schody - ulubiony element Zuzy, wyłapuje wszystkie schody w gazecie (????) - te projektu Konstantina
Co do projektów Pantona także się zgadzamy. Cudne.
Bardzo fajny materiał, polecam przeczytanie. O tym, jak powstawały słynne krzesła i ile razy je poprawiano! Nie wszystko, co genialne rodzi się w sekundę. Nie wszystko warte pokazania, zyskuje aprobatę w sekundę (patrz: seria o Harrym Potterze odrzucona przez 12 wydawców!)
Flamingi z domu Allison Julius i Louisa Marry. To mieszkanie roi się od ikon współczesnego designu (trochę nawet ten rój za duży). Ale te ceramiczne flamingi (nie zostały podpisane) nas urzekły.
Mieszkanie post-studentów zaprojektowane przez ludzi z Pepe Pracownia. Bardzo radosne. Bardzo proste, oparte na płachtach kolorów. Bardzo optymistyczne. Szkoda, że czerwony stolik z drewnianą tacą nie został podpisany. Chyba zadzwonię do redakcji albo studia, bo obecnie poszukujemy stolika do salonu (i - wiecznie - kanapy!).
Schody dla Zuzy po raz trzeci. Chociaż to jedynie reklama.
Czy macie pomysł, o czym świadczą te schody? Ja cały czas nie mogę wybić sobie tego z głowy :)
wtorek, 7 lipca 2015
DEKALOG REMONTOWY cz.10 ostatnia, czyli dlaczego opłaca się być Zosią Samosią
Akurat w tym punkcie z Maćkiem problemów nie mamy.
Maciek to urodzony pan Lutek z lutownicą. Ja w kombinowaniu też nie jestem najgorsza. Jeszcze kiedy mieszkałam sama, często przesuwałam szafy, fotele, stół. Mieszkałam w kawalerce a aneksem kuchennym i myślę, że gdyby można było przesuwać zabudowę kuchenną i piony, to i kuchnia zmieniałaby cyklicznie lokację. Kiedy zamieszkałam z Mackiem żartował, że wychodzi z jednego mieszkania, wraca do innego. Bo meble nie w tym miejscu. Albo na ścianach pełno nowych wydruków.
Kiedy mamy swoje mieszkanie, kiedy kupujemy, a mamy mnóstwo niespełnionych pomysłów aranżacyjnych, sprawa może się komplikować. Jeśli nie radzimy sobie z natłokiem inspiracji w głowie, warto się wtedy poradzić. W przeciwnym razie możliwe, że utkniemy w Cricolandzie. Jedne pokój będzie jak roller coaster, a drugi jak zamek strachu.
Warto za to bronić swojego (w końcu to nasze mieszkanie) i trzymać się jednej zasady. Im mniej na początku, tym lepiej. Dobrym przykładem są tu nasze mamy lub babcie, które zawsze opowiadają, że jak się wprowadzały, to nic nie miały, a teraz każda szafka kryje w sobie komplet innej zastawy stołowej. I to nierzadko na 40 osób.
Dużo prac warto wykonywać samemu. Tych małych, które nadają wnętrzu charakter. Samemu przytwierdzać ramki, wybierać dodatki a la rękodzieło. Nie zawieszać się przy idei mieszkania pod klucz.
Najlepszym przykładem może tu być mama Macka, która uwielbia swój dom. Całą „grubą” pracę zleciła oczywiście fachowcom, jednak już narzuty szyte są przez blogerki, a szafeczki wyszukane na targu staroci lub w sklepach kolonialnych. Zastawa stołowa skompletowana jest z różnych, pasujących do siebie elementów. Sztućce są stare, talerze nowe, nie każdy taki sam. I to tworzy klimat!
Subskrybuj:
Posty (Atom)