wtorek, 21 maja 2013

Krzywo w Pizie, czyli prosta droga z Polski do Włoch


Wyrwaliśmy się na 3 dni do Pizy i Florencji. Maciek akurat miał urodziny, trafiły się bilety w pięknej cenie, więc postanowiliśmy skorzystać z okazji i uciec na weekend. Uciec od remontu, braku czasu i wiosny (już w sumie lato, prawda? :)
Piza jest piękna. Każdy spodziewa się piękna po Florencji, ale po jej mniejszej sąsiadce spodziewamy się jedynie dziwnej, przekrzywionej wieży. Piza jednak urzeka szeroką rzeką i wąskimi ulicami. To nie jest miasto turystyczne, to miasto studenckie, co można śmiało przełożyć na przymiotnik "tanie". Kawa 1 euro, lody 2.50 euro, w przeciwieństwie do Florencji, w której - w centrum - trudno znaleźć mroźne pyszności za mniej niż 4 monety. Piza jest tak niedroga, że nie ma nawet sensu wynajmować mieszkania z aneksem kuchennym, tu po prostu NAPRAWDĘ wszyscy jedzą na mieście, marketów brak.
Pierwszego dnia usiedliśmy z Maćkiem nad brzegiem rzeki (Arno), na murku, z którego widać połowę panoramy miasta i… zamilkłam. A kiedy Maciek zapytał po kilku minutach nad czym tak myślę, odpowiedziałam: "Pasę oczy" :) Bo Piza ślicznym, normalnym, urokliwym, studenckim, tanim, lokalnym, psim i kocim miasteczkiem jest. Polecam. 










Z kuchni "ichniejszej" polecam CECINĘ [czeczinę], czyli placek z mąki ciecierzycy, oliwy z oliwek i wody. Co ciekawe, w restauracjach wkłada się ten placek pomiędzy dwa kawałki focacci, czyli... innego placka. Jedna taka kombinacja wystarczy jako duży podwieczorek dla dwóch osób. 


Po przyjeździe jednak zastała nas przykra niespodzianka. Nawet nie tyle nas, co naszego kolegę, który opiekował się mieszkaniem. Na parterze budynku zatkała się rura, odplyw kuchenny, a my - jako mieszkańcy drugiego piętra - ucierpieliśmy chyba najbardziej. Kilka godzin akcji ratunkowej w wykonaniu Piotrka (kolegi) i teraz nasze modły, żeby klepka nie wstała. Bo szkoda byłoby oryginału...

sobota, 11 maja 2013

Lonny, czyli jak zawojować internet

Lonny to magazyn internetowy, wychodzący chyba co 2 miesiące, założony przez redaktorkę i fotografa, żyjących po obu stronach Atlantyku - w Londynie i Nowym Jorku. Stąd zresztą nazwa magazynu, jak zbitka pierwszych kilku liter obu miast.
Lubię Lonny i pamiętam jego pierwszy numer, do którego linka publikowałam także na blogu. I do najnowszego numeru także publikuję, bo jest idealną odtrutką na dzisiejszą mokrą pogodę.













A jeśli klikną Państwo na obrazek poniżej, za pomocą magicznych sił internetu, przeniosą się Państwo do najnowszego wydania magazynu:

środa, 8 maja 2013

Łóżko wybrane, czyli jak spać na szufladach

Łóżko na nóżkach to najbardziej wymagający opieki mebel w domu. A dokładnie spód łóżka na nóżkach. Szczególnie kiedy mamy zwierzęta, dla których przebywanie pod leżanką wydaje się idealnym legowiskiem. Taka przepastna altana w domu. Z tego zamiłowania zwierząt do podłożkowego leżakowania (nałóżkowego zresztą też) bierze się niemożliwa wręcz ilość sierści na powierchni podłogowej. 
Od dawna szukaliśmy na to rady. Ponieważ nasze poprzednie łóżko stało na kółkach, które miały niestandardowe wymiary, niemożliwe było wsunąć pod nie klasyczne pojemniki na pościel. Raz nawet w przypływie niczym nieumotywowanego optymizmu (chyba był maj) przywieźliśmy ze sklepu meblowego jeden kontener. Stał potem rok za szafą.
Łóżka, które mają systemy szuflad pod spodem są jednak najcześciej duże. Ogromne. Mają nie tylko "podbudówkę" ale i nadbudowe bokowe, tył i przód dość mocno wsparty. Takie rozwiąznie odpada, bo nie żyjemy w czterystumetrowym domu, a dla mnie niezagracanie przestrzeni to priorytet.

Jak Panstwo wiedzą, nasze przedmajowe wojaże ikeowskie zaowocowały kilkoma zakupami. No i znaleźliśmy także łóżko. 




Manda, bo tak nazywa się nasz nowy zakup, to łóżko-skrzynia. Bez przodu, bez tyłu, sam prostopadłożcian, a w środku cztery szuflady.
Wydawałoby się, że tak prosta konstrukcja gwarantuje banalny montaż. Nic bardziej mylnego. Maciek z Gregorym porwali się na składanie Mandala dokładnie o godzinie 23.00. Aby wzajemnie zmotywować się do pracy, uprzednio pozbyli się aktualnego łóżka, wynosząc je do kontenera. Pół godzny po północy zasnęła. Nie w swoim nowym łóżku, ale na kanapie. O drugiej zostałam delikatnie zbudzona hasłem, że czas się przenieść. Z półprzymkniętymi powiekami podziwiałam nasz nowy zakup, choć wylewna w zachwytam chyba nie byłam. Nie pamiętam...





Ale w Mandalu spodobała nam się jeszcze jedna rzecz. Zagłówek, czyli banalny system na niebrudzenie ściany. Półki jeszcze nie zostały zainstalowane, więc nie do końca wygląda to jak na obrazkach powyżej, ale połąki wiszą. Swoją drogą to idealny sposób na ekspozycję sklepową, nawet chyba lepszy niż jako zagłówek łóżkowy.
Teraz poszukuję lampki wariatki (lub dwóch), żeby można było swobodnie czytać. Starej dobrej wariatki jak z podręcznika:) Bardzo bronię się przed lampkami z Ikei, bo ikeowskie meble + ikeowskie dodatki to za dużo, wykapany katalog. Ale internet przepastny jest, więc na pewno pomoże.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...