poniedziałek, 27 lutego 2012

Polka potrafi cz.1 :))

Najpierw krótki wstęp: Biegam i biegam po zagranicznych blogach od mniej więcej czterech lat. Są kapitalne, nadzorowane przez profesjonalistów w temacie grafiki  i - w temacie kontentu - prowadzone przez dekoratorów wnętrz lub kompletnych pasjonatów "w temacie".
I tak, na tych niepolskich blogach zaczęłam natrafiać na linki do polskobrzmiących tytułów, co doprowadziło mnie do źródła (a raczej źródeł), czyli naszych rodzimych e-pamiętników. I okazało się, że są śliczne i niczym nie ustępują tym, które czytam od dawna.
Postanowiłam skontaktować się z Paniami i zadać im kilka podstawowych pytań, które z kolei przybliżą mi i Państwu:
- istotę blogowania (to tak metafizyczno-informatycznie)
- tematykę wymienionego bloga (to tak po prostu)
- autora ( to tak personalnie, bo uważam, że to miło wiedzieć, kto jest po drugiej stronie)

Let's get started!

BLOG NR 1
BiteDelite
BiteDelite to blog serwujący proste przepisy, urocze zdjęcia i porady kulinarne "for dummies", czyli dla wszystkich z mojego gatunku, którzy umieją zrobić pyszną jajecznicę, ale nie do końca wiedzą, dlaczego im wychodzi.

BiteDelite prowadzony jest przez Asię z Krakowa, która na co dzień prowadzi własną firmę fotograficzną (stąd te ładne zdjęcia). Ale to blog jest jej wizytówką. Prowadzi go od prawie roku, a BiteDelite oznacza... "Nic takiego" - opowiada Asia. "Nazwa powstała spontanicznie. Ot, zabawa słowem."
I zabawa smakiem, bo tak najlepiej podsumować przepisy o nazwach: "Sweet Muuumuuu!", "Mikołajowa Czapka Preclowa" czy "Bałwanki z Pianki".








I króciutka rozmowa z Asią:

Co skłoniło Cię do założenia bloga?
Decyzja o założeniu własnego bloga zapadła nagle. Z innych blogów kulinarnych korzystałam już od dawna w poszukiwaniu inspiracji na obiady czy desery. Pewnego dnia zaczęłam fotografować przygotowane dania, a kiedy tych fotografii zebrała się cała kolekcja, postanowiłam podzielić się efektami kulinarnych zmagań z szerszą publicznością.
Jak długo prowadzisz bloga, jak często piszesz?
Mój blog ma niespełna  rok, ale pomimo swojej świeżości zawiera pokaźną liczbę przepisów i grono wiernych czytelników. Staram się publikować posty kilka razy w tygodniu i być w tym systematyczna.
Co Cię motywuje?
Przede wszystkim komentarze i opinie od czytelników. A także satysfakcja z tworzenia czegoś swojego i porywająca radość, że ktoś inny poświęca swój czas na czytanie moich postów.
Ile czasu zajmuje napisanie jednego posta lub ile czasu w tygodniu poświęcasz na prowadzenie strony? 
Moje posty publikuję w języku polskim i angielskim, ich publikacja zajmuje mi ok 2 razy więcej czasu niż gdybym prowadziła bloga tylko w jednym języku. Jeżeli mam ubrać to w przedziały czasowe, to bez zbędnego przesadyzmu wyrabiam się w godzinę. Moim celem jest pisanie prostych i mało skomplikowanych przepisów zilustrowanych fotografiami. Nie kuszę się nigdy na tworzenie sennych elaboratów, w końcu to blog kulinarny!
Jaki był największy sukces Twojego bloga?
Za największy sukces bloga uważam wzrost jego popularności – z miesiąca na miesiąc to 35 proc. w górę - jeśli patrzymy przez pryzmat statystyk. Dodam jeszcze, że wynik ten został osiągnięty bez żadnych nakładów reklamowych.
Małym sukcesem było wybranie mnie spośród 100 blogerów kulinarnych na całym świecie i zaproponowanie współpracy przez portal Foodie.com.

Aby szybko przenieść się na smaczny blog, wystarczy kliknąć na logo poniżej. Namawiać chyba nie muszę :))
Pozdrawiam!

niedziela, 26 lutego 2012

O nas - rozwinięcie tematu

Przeglądałam dziś rano blogi wnętrzarskie zza wielkiej wody i zauważyłam, że wszystkie piszące - w znacznej części - panie dokładnie wyjaśniają, co tak naprawdę w życiu zawodowym robią. I postanowiłam, że dziś i ja opiszę, co my tak naprawdę z Maćkiem robimy :)

O naszych sklepach internetowych (www.dekornik.pl i www.naklejkiscienne.pl) nie będę się rozpisywać, bo do nich linki są po prawej stronie naszego bloga. Jest też na górze specjalna zakładka, która informuje o wszystkim, co uda mi się "wygrafikować" i dorzucić do oferty, więc sprawa jest już obecna na blogu. Napiszę jedynie, że pierwsza pracowania mieściła się w naszym pięćdziesięciometrowym mieszkaniu na Marszałkowskiej, a składała się z maszyny do wycinania naklejek, pudła z foliami i stołu, który teraz służy jako mebel jadalniany. O założeniu profesjonalnej pracowni decyzja zapadła w momencie, kiedy pod folią transportową, będącą częścią zestawu naklejkowego, znajdowało się już tyle kociej sierści, że straty na materiałach zaniżyły opłacalność prowadzenia dekoratorskiego biznesu do zera. Czemu więc pieniędzy za strat nie wydać na czynsz?


Jednak oprócz naszych dwóch sklepów internetowych prowadzimy także studio graficzne. Oboje poprzednio pracowaliśmy w redakcjach (aczkolwiek ja pisząc) i w firmach reklamowych, by w końcu założyć KUMATE STUDIO. Oboje jesteśmy grafikami: Maciek zna się na klasycznej grafice reklamowej, flashu i wideo, ja bardziej działam dekornikowo, gazetowo i projektuję produkty (głównie kosmetyczne, co jest superzabawą:).
Do tego wszystkiego robimy jeszcze wizualizacje/montaże i koncepcje wnętrzarskie dla firm, o które jeszcze muszę uzupełnić naszą stronę.

Jeśli chcą Państwo zobaczyć część naszych prac graficznych, wystarczy kliknąć na obrazek poniżej.


Dywersyfikacja działań sprawia, że praca nie jest nudna. Np. ja zajmuję się projektowaniem wzorów naklejek i fototapet, potem przeskakuję na layouty reklamowe, by zakończyć pracowniczy dzień na np. napisaniu posta na blogu. 

W tym wszystkim pomagają nam:
- Ola, która jest fajnym grafikiem i prawdopodobnie część z Państwa miała już z nią kontakt.
- Kacper, który jest grafikiem i technikiem nad technikami, czyli od kiedy jest z nami, nie mamy większych problemów z maszynami.
- Piotruś, który odpowiada za większość kontaktów, koordynuje wszystko, co dzieje się w pracowni i razem z Kacprem wykonuje zamówienia i montaże. Ach, i bezustannie rozśmiesza Olę.


I jeszcze opiszę nasz typowy dzień, co pewnie też przybliży Państwu obraz tego, co dzieje się w Dekorniku i Kumatym. 
Wstajemy o 8.00, ale w domu kręcimy się najczęściej do 9.30-10.00. Jeszcze stąd odpowiadam na wszystkie wieczorne/poranne maile i przy kawie robię plan zajęć "na dziś".
Ekipa za to zbiera się na ul. Siennej (w pracowni) już o 9.00, tak, by zawsze był ktoś na posterunku.
Kiedy ok. 10.30 wszyscy jesteśmy na miejscu Maciek ustala, co jest najpilniejsze i "do zrealizowania przed obiadem".
Od 10.30 (czyt. od przyjścia na Sienną) ja odliczam czas do obiadu, który zawsze wypada w samo południe.
Nasz zaprzyjaźniony kurier odwiedza nas ok. 15.00, zabierając przesyłki dla Państwa.
Kacper opuszcza pracowni ok. 16.00, Ola o 17.00, a nasza trójka zostaje do ok. 18.00-19.00, chyba, że danego dnia jest więcej pracy.

Wszystko teoretycznie wygląda jak sielanka i najczęściej rzeczywiście jest zabawnie. Prowadzenie wspólnego interesu z chłopakiem powoduje, że kiedy mam do zaprojektowania sporą rzecz, która wymaga skupienia i kilkunastu godzin bez przerwy przed ekranem komputera po prostu... zostaje w domu. Tak minęły dwa ostatnie dni pracy, kiedy to z Białkiem, Rudkiem i laptopem uskuteczniałam projekty i wizualizacje. Maciek z całą Ekipą  w tym czasie skutecznie wypełniali pustkę za moim biurkiem na Siennej :)




Zdarzają się też wieczory, kiedy musimy zostać w pracowni do północy, ale tak dzieje w przypadku każdej firmy, więc nie ma co narzekać.
Nie narzekamy więc i - w niedzielę - wracamy do pracy :)
I pozdrawiamy ciepło!

sobota, 25 lutego 2012

Post sobotni nr.2: SpingField

A raczej LeeLu, czyli trochę Ludowo, Elegancko, Eklektycznie, Landrynkowo, ale przede wszystkim Uroczo.
Odkryłam ten sklep dzięki najnowszemu wydaniu Czterech Kątów (wiem, wiem, znowu zachwalam i znowu mi ktoś zarzuci, że czerpię z tego wymierne korzyści.). Na jednej z pierwszych stron znalazł się butik, promujący produkty tematycznie związane z nadchodzącą wiosną. I była tam m.in. portmonetka, od której nie mogłam oderwać oczu. "W sumie, portfela nie mam" - pomyślałam. "Gdybym chociaż nosiła torebkę, albo przynajmniej spodnie na co dzień, to miałabym taką śliczną portmonetkę gdzie schować. A to nadałoby przedmiotowi wymiar praktyczny." Niestety odpowiedź na wszystkie te kwestie brzmi "Nie posiadam", więc i posiadanie urokliwego przedmiotu nie ma w moim przypadku najmniejszego sensu.

Ale publikuję, bo portmonetka i inne rzeczy rzeczywiście warte pokazania. 




Sklep LeeLu jest chyba nowym sklepem, przynajmniej tak wnioskuję z leelu'owego bloga, który powstał we wrześniu ubiegłego roku.
Pokazane wyżej przedmioty znajdą Państwo w dziale "Dla niej" (chociaż wystarczy - standardowo - kliknąć na obrazek). Polecam jednak dział kuchnia, szczególnie w kontekście zbliżających się Świąt Wielkiejnocy (ew. Wielkanocy, bo tu chyba występuje oboczność). Kapitalna seria Tablica, z karafką i kubkiem na czele, filcowy zając z klasą, uroczy czarny emaliowany dzbanek i zabawne czapeczki na śniadaniowe jajka. W skrócie: fajne rzeczy :)


Aby przenieść się na stronę główną sklepu LeeLu i zwiedzić go ad A do Z (od L do U), proszę kliknąć na logo poniżej:


Post sobotni nr.1: "Zmagania"

Pytali Państwo, jak idą zmagania z kotami nablatowymi. Cytryna i ocet odpadają. Dziś testujemy cebulę. Potem myk z psik-karceniem wodą, za każdy "wskok".
Będziemy raportować.


A tak kończą się "wskoki", zdjęcie dzisiejsze:


środa, 22 lutego 2012

Życie jako bal nad balem

A poduszki jako arena cyrkowa.

Za cyrkiem nie przepadam - ludzie, którzy okaleczają sobie ciała, a zwierzętom psychikę. W realu, not my cup of tea :)
Ale motywy i kolory cyrkowe, to co innego. Romby ułożone w szachownicę, czerwone i białe pasy (nie mylić z naszą flagą) rozchodzące się promieniście, do tego cekiny i czerwone nosy (nie mylić z niektórymi naszymi obywatelami).
Lubię także markę Clayre i Eef, holenderski biznes rodzinny, który wpasowuje się w lubiany skandynawsko-niderlandzko-sentymentalny klimat. Czasem CiE dokłada do tego lekką fantazję, wybijając się z decoupage'u i beżu, co skutkuje kolekcjami takimi, jak te prezentowane poniżej.

No, ale komu - jak śpiewał Andrzej Zaucha - nie potrzeba "chmur i piór, by niosły go swingu skrzydła i by fraza mu nie brzydła." Chmur, piór i - jak się okazuje - czasem całego cyrku :)



Poszewki, prezentowane powyżej dostępne są na Allegro w cenie 95zł.
Podsuwam link:
http://allegro.pl/poszewka-clayre-eef-cir20-40-40cm-retro-i2101117649.html

A to już kolekcja ze zwierzętami, których nie spotkałam z polskich sklepach. Ale może to moje niedopatrzenie... :)



poniedziałek, 20 lutego 2012

KOT, czyli Kocury + Ocet = To nie działa :(

Z podpowiedzianych przez Państwa rzeczy (tych, które mają skutecznie ściągnąc kocury z kuchennego blatu) najlepszym rozwiązaniem wydawał nam się ocet. "Nie zostawia plam, jak cytryna" - wnioskował Maciek.
Przy okazji sobotnich zakupów spożywczych, nabyliśmy widoczny na zdjęciu specjał o wdzięcznej nazwie "Ocet Gosposi". Biorąc pod uwagę fakt, że został kupiony w Biedronce ( z nowym logiem! :), mamy przeuroczy Ocet Gosposi Biedronki.
Nasza nieco większa czerwona Biedrona pozostała jednak niewzruszona...




Biała Biedrona (z ogonem) także nie ugieła się przed - jak dla mnie - rażącą zapachową siłą octu. Spacerują po octowych kałużach z gracją, a jak kałuże wyschną, to już żadna siła nie powstrzyma Biedronek przed skokiem na... blat.
Za to skutecznie odpycha od niego Maćka, zwanego przeze mnie Kotem.

sobota, 18 lutego 2012

Przydatne - jak się okazuje - kuriozum

Biegałam dziś po sklepach internetowych w poszukiwaniu wiosnennych przedmiotów-nowości na bloga i natknęłam się na PUDEŁKO NA TABLICZKĘ CZEKOLADY. "Dziwna rzecz" - pomyślałam, szczególnie, że czekolada kosztuje ok. 4 zł, a pudełko na nią 26. Po co więc chować tak wdzięczny przedmiot jak czekolada do dodatkowego pudełka. Może to opcja dla tych na diecie?


Ze szczerego zdumienia wybiło mnie dopiero zauważenie przycisku "Dodaj do torby", sygerującego kupno przedmiotu. Wtedy olśniło mnie, że pudełko na czekoladę służy do tego, by schować ją do torby i ZAWSZE - bezpiecznie - NOSIĆ PRZY SOBIE. I takie noszenie zaczyna już mieć jakiś sens...

PS Istnieje tylko jeden problem: ja nie noszę torebki...
PS 2 Oczywiście, aby przenieść się do strony z przedmiotem, wystarczy kliknąć na obrazek powyżej.

czwartek, 16 lutego 2012

Czwartkowe dylematy

Dziś, niekoniecznie z okazji Tłustego czwartku. muszę się poradzić. Czy wiedzą państwo, co zrobić, by kocury nie wskakiwały na blat kuchenny? Oglądałam kiedyś amykański program zwierzęco-edukacyjny, gdzie mądry prowadzący radził wyłożyć powierzchnię folią samoprzylepną. Z folią (nawet kolorową) u nas raczej problemu nie będzie, ale już widzę, co zafoliowani Rudal i Białek zrobią z mieszkaniem pod naszą nieobecność.
Może tym lukrem z dzisiejszych pączków wymazać blat? Ale to znowu podłoga do skrobania...


I jeszcze jednak kwestia: Rudy ma zimową depresję. Żadne miski ani myszy nie są w stanie wytrącić go z odrętwienia. Może mają Państwo jakąś radę? Na balkon też nie sposób go wygonić, ale to akurat niezbyt dziwne.


wtorek, 14 lutego 2012

L jak Ladnie

O... jak "Och, jak Ladnie!"
V... jak "Varsavia, jak Ladnie!"
E... jak "Egein, jak Ladnie!"

Czyli milość w (na) Palacu Kultury w zimowe popoludnie! :)



Niestety (patrząc w drugą stronę z naszego balkonu) nie wszyscy będą  mieć tak piękny wieczór...


Pozdrawiamy cieplo i życzymy spokojnego wieczoru pelnego milości!

sobota, 11 lutego 2012

"Ja tylko chciałem zmienić pościel..."

- takimi słowami Maciek zakończył naszą dzisiejszą mikrorewolucję w zagospodarowaniu sypialni.

Ale opowiem tę familijno-sobotnią historię, zaczynając jednak od początku:
Maciek chciał zmienić pościel - to już ustalone. Kiedy zdjął poszewki i ułożył je wygodnie w pralce, stwierdził, że odkurzy podłogę. Kiedy odkurzał, stwierdził, że zdjął nie tylko poszewki, ale i całą pościel z łóżka. Skoro zdjął pościel z łóżka, to znaczy, że łóżko jest puste. Skoro łóżko jest puste, a odkurzacz włączony, to może warto poodkurzać pod łóżkiem.
Aby umieścić odkurzającą część odkurzacza w każdym miejscu podłóżkowym (łóżko powierzchni ok. 2m x 2m) należy przedmiot (łóżko) przesunąć. Maciek, studiujący niegdyś informatykę - na której jest także przedmiot "logika"- był wobec tego świadom, że przesunięcie jest nieuniknione.
Nie był jednak świadom tego, że w momencie przesunięcia przedmiotu na inne miejsce, pojawię się w pokoju JA. Na jego nieszczęście (Maćka, nie łóżka).

"Po co stawiać łóżko w tym samym miejscu, w który było?" - zapytałam nieśmiało. "Może po prostu odwrócimy je o 90 stopni?"
Maciek zgodził się na niewielką zmianę.

W momencie dopełnienia drobnej metamorfozy, polegającej na obróceniu łóżka o 90 stopni, okazało się, że nie najgorszym pomysłem jest także przesunięcie szafki nocnej (któż mógł to przewidzieć...). Swoje położenie musiał zmienić też przyłóżkowy biały jeleń, bo schodząc nadziewalibyśmy się na pokaźne rogi. Kontener z gazetami też nie do końca już pasował...

I tak nasze spokojnie kawowe przedpołudnie zamieniło w tajfun porządkowy (piękny oksymoron:).




Było wspomniane już przesuwanie, odgarnianie, układanie i wynoszenie do piwnicy rzeczy najmniej przydatnych. Nieprzydatnych nie posiadamy.
Kiedy wszystko było już posortowane i gotowe do wyniesienia, domowy bohater skompresował rzeczy w walizce i - żegnany przeze mnie i dwa koty - wyruszył na podbój piwnicy,...



...by pojawić się z powrotem za 3 minuty i postawić bagaże w miejscu, gdzie stały uprzednio.
"Nie ten klucz." - oznajmił ze spokojem, a widząc nasze - moją i kotów - zdziwione miny, dodał: "Klucz do piwnicy został w pracowni. Musimy zaczekać do poniedziałku".

I tak mamy:
- podręcznikowo uporządkowaną sypialnię z minimalnym(!) przestawieniem
- salon z... walizkami.
Do poniedziałku.



PS Walizka się przyda, bo w marcu znów uciekamy na kilka dni. Więc może już w ogóle jej nie wynosić...

sobota, 4 lutego 2012

Dziś sobota, imieniny kota :)

Jak tu wstać, gdy otwiera się oczy i napotyka taki widok...
Życzę wszystkim równie leniwej soboty (i niedzieli), jak ta biała ze zdjęcia poniżej.


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...